Adam Nawałka zwycięsko debiutuje w Poznaniu!
W drugim piątkowym meczu 18. kolejki Lotto Ekstraklasy Lech Poznań mierzył się ze Śląskiem Wrocław. Oba zespoły miały zamiar przełamać się po nieudanych meczach w poprzedniej kolejce.
Adam Nawałka debiutuje przed poznańską publicznością (fot. Rafał Figielek)
Były selekcjoner w meczu ze Śląskiem zaliczył debiut przed publicznością w Poznaniu, która pragnęła zobaczyć Lecha zwycięskiego. Po ostatnim blamażu w Krakowie Adamowi Nawałce bardzo zależało na zwycięstwie w starciu ze Śląskiem Wrocław, który również zmaga się z wielkimi problemami w tym sezonie. Wrocławianie mają wielkie problemy z wygrywaniem meczów, prezentują bardzo nierówną formę i mówi się, że wkrótce Tadeusz Pawłowski pożegna się z funkcją trenera klubu z Wrocławia.
Faworytem spotkania mimo wszystko był Lech, którego kibice przygotowali oprawę przedmeczową z okazji obchodów stulecia Powstania Wielkopolskiego. Co ciekawe, po raz pierwszy od 103 meczów w składzie wrocławian nie znalazł się Piotr Celeban, który narzeka na drobny uraz. Kapitan Śląska ustanowił niesamowity rekord rozegranych meczów z rzędu, jednak tym razem opaskę kapitana założył powracający do Poznania w roli kapitana Śląska Marcin Robak.
Mecz rozpoczęli piłkarze z Wrocławia, i to właśnie oni po kilku minutach stanęli przed pierwszą groźną szansą strzelecką. Po zagraniu ręką 20 metrów od linii bramkowej Śląsk miał rzut wolny, na bezpośredni strzał zdecydował się Robak, ale uderzył kilka metrów nad poprzeczką w dogodnej sytuacji. Już po chwili w identycznej sytuacji znalazł się Lech po tym, jak Igor Tarasovs faulował Łukasza Trałkę. Do piłki podszedł Christian Gytkjaer, ale uderzył identycznie jak rywal kilka minut wcześniej.
Lech miał kolejną szansę, gdy Łukasz Broź zbyt lekko podał piłkę do Jakuba Słowika. Bramkarz Śląska zdołał jednak dobiec do piłki szybciej niż Gytkjaer. Śląsk zrewanżował się podaniem prostopadłym od Mateusza Radeckiego pod nogi Damiana Gąski, któremu piłkę w ostatniej chwili wślizgiem odebrał Pedro Tiba, kapitan Kolejorza.
Mecz musiał zostać na dłuższy moment wstrzymany z powodu pirotechniki odpalonej przez kibiców Lecha. Do tego momentu żadna z drużyn nie osiągnęła przewagi, można powiedzieć, że zespoły „badały się” wzajemnie i wyprowadzały swoje ataki w dość niemrawy sposób. Po kilku minutach zadymienia gra została wznowiona.
Delikatną przewagę zaczął osiągać Lech Poznań, ale brakowało nie tyle samych groźnych sytuacji, co wręcz jakichkolwiek strzałów na bramkę. Gospodarze nie zmuszali Jakuba Słowika do interwencji. Z pewnością mieliśmy okazję oglądać ostrą grę ze strony obu drużyn, sędzia nie miał oporów przed wyciąganiem żółtych kartek.
Jedni i drudzy starali się przedostać pod bramkę rywala za pomocą dośrodkowań w pole karne po akcji poprowadzonej przez skrzydło, jednak żadnemu z zespołów wciąż nie przynosiło to efektów w postaci choćby strzałów na bramkę. Lech dalej miał przewagę, ale nie wynikało z niej absolutnie nic poza większą liczbą dośrodkowań.
Na kilka minut przed końcem pierwszej połowy składną akcję przeprowadził Śląsk. Na rajd na połowę Lecha zdecydował się Łukasz Broź, posłał piłkę do Mateusza Radeckiego, który uderzył tuż obok słupka. Pomocnik Śląska ma szczęście, że arbiter odgwizdał spalonego, bo trener Pawłowski mógłby mieć za tą sytuację spore pretensje. Na chwilę przed końcem regulaminowego czasu gry bardzo mocno z dystansu uderzył Christian Gytkjaer, a Jakub Słowik musiał natrudzić się, by przenieść piłkę nad poprzeczką.
Po chwili arbiter zaprosił zawodników na kwadrans odpoczynku do szatni. Mecz nie porywał, obie drużyny miały swoje sytuacje, choć niestety nie było ich zbyt wiele i trzeba było na nie czekać do końcówki regulaminowych 45 minut. Spotkanie miało być hitem, ale niestety nie nawiązywało do przewidywań ekspertów.
Spotkanie po przerwie wznowili piłkarze Lecha Poznań, którzy liczyli na znacznie lepszą skuteczność w drugich 45 minutach. Kibice natomiast szybko stracili cierpliwość, bo już po pięciu minutach drugiej połowy bez poprawy w grze lechitów na stadionie słychać było pierwsze gwizdy skierowane w stronę lechitów. W 54. minucie piłkę przed polem karnym Lecha przyjął Michał Chrapek i uderzył bez zastanowienia, zabrakło naprawdę niewiele, by piłka zatrzymała się dopiero w siatce, futbolówka poszybowała centymetry obok słupka.
Na pół godziny przed końcem meczu na boisko upadł Kamil Jóźwiak, młody piłkarz Kolejorza nabawił się najprawdopodobniej poważnej kontuzji, jednak trudno cokolwiek przewidywać bez wyników badań. Niestety wydaje się, że duży wpływ na uraz młodzieżowego reprezentanta Polski miał katastrofalny stan murawy w Poznaniu. Jóźwiaka zastąpił Mihai Radut. Lech dłużej utrzymywał się przy piłce, ale dalej nie potrafił zagrozić bramce – jedyną szansę miał Christian Gytkjaer, który z kilku metrów naciskany przez obrońców strzelił wprost w Jakuba Słowika.
Do końca meczu pozostawało coraz mniej czasu, a Lech zaczynał łapać wiatr w żagle. Po niecelnym wybiciu i rykoszecie niespodziewanie w znakomitej sytuacji znalazł się Gytkjaer, ale raz jeszcze górą w tym pojedynku był Jakub Słowik. Gospodarze bardzo długo czekali na gola, który otworzy dziś wynik. Z piłką w 75. minucie zabrał się Joao Amaral, który przebiegł z piłką od linii środkowej i posłał prawdziwą bombę z dystansu, bramkarz Lecha nie miał najmniejszych szans.
Co zrozumiałe, w końcowych minutach wrocławianie wzięli się do ataku, jednak skuteczność nie uległa poprawie. Na kilkadziesiąt sekund przed zakończeniem spotkania sędzia był zmuszony przedłużyć mecz o kolejne minuty z powodu odpalonej pirotechniki. Tuż po wznowieniu gry Lech rozpoczął kontratak i zdobył gola na 2:0 po trafieniu Christiana Gytkjaera. Duńczyk wykorzystał prostopadłe podanie, gdy wszyscy obrońcy Śląska byli już na połowie Lecha. Chwilę potem arbiter zakończył spotkanie.
Lech Poznań wygrał ze Śląskiem Wrocław 2:0. Adam Nawałka zaliczył udany debiut w Poznaniu, a koszmar Śląska Wrocław trwa dalej.
pber, PiłkaNożna.pl