Przejdź do treści
90 minut z Marcinem Warcholakiem

Polska Ekstraklasa

90 minut z Marcinem Warcholakiem

Przeszedł przez wszystkie klasy rozgrywkowe w Polsce, a w ekstraklasie zadebiutował dopiero w wieku 26 lat. Marcin Warcholak jest czołowym zawodnikiem Arki, a kibice nie wyobrażają sobie bez niego defensywy gdynian. Lewy obrońca opowiada o prawdziwych trzech miesiącach miodowych dla żółto-niebieskich.

ROZMAWIAŁ PAWEŁ GOŁASZEWSKI

W drużynie jest smutek. Wiadomo, że po takim meczu jak rewanż z Midtjylland inne uczucie nie może nam towarzyszyć – mówi Warcholak (na zdjęciu). – Nie byliśmy słabsi od Duńczyków, stawiliśmy im dzielnie czoła, ale się nie udało. Szkoda.

Po meczu długie były dyskusje o przyczynach porażki?
Wróciliśmy do Gdyni od razu po meczu, około 3 nad ranem. Nie dało się zasnąć po takim meczu, rozmawialiśmy, byliśmy wkurzeni. Daliśmy sobie wydrzeć awans do czwartej rundy w fatalnych okolicznościach. Najpierw straciliśmy gola samobójczego po wyrzucie z autu, a decydująca bramka wpadła w 93 minucie.

Ty byłeś najbliżej Alexandra Soerlotha…
…wiem o tym. Był ustawiony plecami do bramki, nie do końca widziałem, gdzie ma piłkę, uderzył instynktownie i mu weszło.

Kiedy to polskie drużyny muszą strzelić gola w doliczonym czasie, to rzadko im się udaje, ale w drugą stronę bardzo często rywale potrafią przesądzić o losach meczu.
Często tak jest i zdajemy sobie z tego sprawę. Gdybym mógł cofnąć czas, na pewno inaczej bym się zachował. Nie mogłem sfaulować, bo przecież akcja toczyła się na polu karnym. Minutę przed straconym golem popełniliśmy błąd. Duńczycy dośrodkowali i Krzysiek Sobieraj niepotrzebnie wybijał piłkę, bo Pavels Steinbors mógł spokojnie ją złapać. Zabrakło komunikacji. Było, minęło, trudno.

Co trener wam powiedział po meczu?
Była cisza. Nikt nie dowierzał w to, co się wydarzyło. Zresztą widać było naszą reakcję po straconej bramce i końcowym gwizdku. Teraz już się pozbieraliśmy i trzeba rzucić wszystkie siły na ekstraklasę oraz Puchar Polski.

W obu meczach z Midtjylland wyglądaliście tak, jakby każdy z was zjadł przed spotkaniem wiadro witamin. Z czego to wynikało?
Na takie mecze nie trzeba nikogo dodatkowo nakręcać. Nikt z nas codziennie nie gra w europejskich pucharach i już po losowaniu wiedzieliśmy, że dla niektórych z nas mogą to być jedyne dwa mecze na międzynarodowej arenie w karierze. Widać było, że jeden za drugiego szedł w ogień na boisku. Czujemy niedosyt, awans był na wyciągnięcie ręki.

Może sparaliżowały was ewentualne premie finansowe?
Nie było rozmów na temat premii. Wiedzieliśmy, że dodatkowe pieniądze będą, ale na pewno to nas nie sparaliżowało. Wiadomo było, jakie premie przewiduje UEFA za awans do kolejnej rundy, wszyscy zdawali sobie z tego sprawę i te kwoty nie są żadną tajemnicą, można spokojnie znaleźć je w internecie. 

Jak porównałbyś Duńczyków na tle Lecha i Legii?
Nawet trener Ojrzyński mówił, że Midtjylland to podobny poziom do czołowych polskich drużyn, i nie ma się czego bać. Przecież ograliśmy Lecha i Legię, więc stać nas było również na zwycięstwo z Duńczykami. Nie był to straszny przeciwnik. Rozegraliśmy dwa bardzo równe mecze, zremisowaliśmy w sumie 4:4, ale niestety w pucharach bramki na wyjeździe liczą się podwójnie.

Powiedz szczerze, co było większym sukcesem Arki: Puchar Polski, Superpuchar czy zwycięstwo nad Duńczykami w pierwszym meczu?
Od maja do sierpnia bardzo dużo się wydarzyło w życiu każdego z piłkarzy Arki. Takich trofeów nie zdobywa się co roku i my też nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, tak jak Legia czy Lech. Udało nam się wywalczyć dwa puchary i powalczyć w Lidze Europy. Każdy sukces ma swoją wartość, ale moim zdaniem największą radość przyniósł Puchar Polski. Szkoda, że w pucharach nie awansowaliśmy, gdyż podejrzewam, że to szczęście byłoby równie duże co w maju. Później mieliśmy Superpuchar, który podbudował nas przed starciem z Duńczykami. Każde trofeum jest na wagę złota.

To były najpiękniejsze miesiące w twoim życiu?
Na pewno w zawodowym tak, w prywatnym niekoniecznie. Nie gram długo na poziomie ekstraklasy, był to mój pierwszy sezon i od razu zakończony z dwoma trofeami. Jeśli chodzi o życie prywatne, to z pewnością będą jeszcze piękniejsze, gdyż w tym miesiącu spodziewamy się narodzin córki.

Taki sezon jest w ogóle do powtórzenia? Niektórzy się śmieją, że zdarza się tylko raz na 38 lat.
Kiedy schodziłem do szatni po meczu z Duńczykami, przyszła mi do głowy myśl, że tworzymy naprawdę fajną drużynę, charakterną, z dobrym trenerem. Nie mamy wybitnych nazwisk, bazujemy na tym, że funkcjonujemy jako całość. Osoba, która wchodzi z ławki, jest często wzmocnieniem, a nie osłabieniem. Skoro teraz się udało, zdobyliśmy tyle bezcennego doświadczenia jako kopciuszek, to czemu ma się nie udać za rok albo za dwa? Drabinkę do finału Pucharu Polski mamy nie najgorszą, więc będziemy walczyć o obronę trofeum. Pierwszy mecz gramy ze Śląskiem Wrocław i jak wygramy, to pójdzie z górki.

Pokonaliście go ostatnio w lidze.
No właśnie, gramy przed własną publicznością i trzeba zacząć z mocnego kopa.


Za tobą trzy sezony w Arce i tak naprawdę trzy trofea, bo oprócz Pucharu i Superpucharu Polski wygraliście też I ligę. Spodziewałeś się, że będziesz miał w CV takie osiągnięcia po trzech latach?
W ogóle się tego nie spodziewałem! Do tego doszły występy w eliminacjach Ligi Europy – coś pięknego. Za kilkanaście lat będzie co wspominać. Nikt na nas nie stawiał, ale pokazaliśmy, że potrafimy wygrywać ważne mecze i trofea.

Podejrzewam, że w sąsiednim Gdańsku aż się gotują z powodu waszych sukcesów.
Podchodzę do tego trochę inaczej. Nie jestem arkowcem z krwi i kości, ponieważ nie jestem wychowankiem klubu. Na pewno Arce zawdzięczam najwięcej w mojej przygodzie z piłką i dała mi bardzo dużo. Jeśli chodzi o Lechię, to tak naprawdę mnie w ogóle nie interesuje.

Złożyłbyś deklarację, że w Lechii nigdy nie zagrasz?
Nie składam i nie będę składał żadnych obietnic. Jestem typem człowieka, który skupia się na tu i teraz. I tyle.

Starsi kibice Arki wspominają europejskie puchary sprzed 38 lat jako wielkie wydarzenie, a piłkarzy z tamtego okresu otaczają wielkim szacunkiem. Myślisz, że z wami będzie podobnie?
Mam nadzieję, że kibice docenili to, co zrobiliśmy w tym roku, i będą mówić, jak to kiedyś drużyna Ojrzyńskiego odnosiła sukcesy. Z drugiej strony po cichu liczę, że Arka nie będzie musiała czekać prawie 40 lat na kolejną przygodę w Europie. Uważam, że klub się rozwija i w niedalekiej przyszłości będzie grał o coś więcej niż utrzymanie w ekstraklasie.

Kiedy Arka wróci do Europy?
Jak najszybciej.

To jaki cel macie na ten sezon?
Chcemy grać o coś więcej niż tylko o 14 miejsce w tabeli, bo to byłoby bez sensu. Awans do pierwszej ósemki zapewniłby nam spokojne utrzymanie. Skupiamy się na każdym kolejnym meczu i walce o trzy punkty. Oczywiście chcemy też obronić Puchar Polski.

Ręka Rafała Siemaszki, która zapewniła Arce utrzymanie, została przez was ozłocona?
Żarty były, ale wszystko z umiarem. Graliśmy mecz ze Śląskiem i przy wyniku 1:0 dla nas Ryota Morioka też strzelił gola ręką, a ludzie o tym bardzo szybko zapomnieli. Sytuacja z Rafałem poszła w świat, jakby stała się wielka tragedia. Taka jest piłka, która składa się z błędów. Na pewno tego nie ćwiczyliśmy na treningach.

Przed decydującymi meczami w poprzednim sezonie zmienił wam się trener. Jak do tego podeszliście?
Z trenerem Grzegorzem Nicińskim znam się ładnych parę lat, ponieważ prowadził mnie dwa lata w Gryfie Wejherowo, później prawie trzy sezony w Arce. Szkoleniowiec zawsze powtarzał, że zawsze pierwsza leci głowa trenera, a dopiero później zawodnicy i tak się stało w tym przypadku. Po słabych wynikach wszyscy się z tym liczyliśmy, przyszedł trener Ojrzyński, nowa miotła, i zaskoczyło. To nie od nas zależało.

Trener Niciński to twój piłkarski ojciec?
Myślę, że to za mocne określenie. Znaliśmy się dobrze, ściągnął mnie do Arki i współpraca – przynajmniej w moim odczuciu – układała się bardzo dobrze. Mam nadzieję, że był ze mnie zadowolony.

Drużyny prowadzone przez Leszka Ojrzyńskiego słyną z jazdy na tyłkach i silnego charakteru. Od początku wam to wpajał?
Kiedy oglądałem mecze Korony Kielce, którą prowadził trener Ojrzyński, to pamiętam, że każdy piłkarz walczył o każdy centymetr boiska, o każdą piłkę. Po przyjściu do Arki wiedzieliśmy, że będzie chciał to na nas przełożyć. Szkoleniowiec ustawia wszystko po swojemu, nie da sobie dmuchać w kaszę. Mam nadzieję, że efekty będą jeszcze lepsze niż do tej pory.

W Kielcach stworzył bandę świrów, więc może i u was narodzi się coś podobnego?
Trener cały czas powtarza, że liczy się dla niego każdy zawodnik z zespołu, a nie tylko pierwsza jedenastka. Wszyscy są potrzebni. Tak jak mówiłem, nie ma u nas jednostek, tworzymy monolit.

Trafiłeś do Arki w wieku 25 lat. Nie za późno na poważny futbol?
Może tak, może nie. W Polsce zagrałem na każdym szczeblu rozgrywkowym, od B-klasy do ekstraklasy, więc z niejednego pieca chleb jadłem. Może nie miałem po prostu szczęścia? Życie nadal trwa, dużo jeszcze przede mną. Mam nadzieję, że jeszcze coś osiągnę w ekstraklasie, a może i wyżej.

Kiedy grałeś w B-klasie, traktowałeś futbol już jako hobby?
Po skończeniu gimnazjum opuściłem swoją rodzinną miejscowość i trafiłem do Słubic, gdzie skończyłem szkołę. Później grałem w juniorach i II lidze. Od początku postawiłem na piłkę w swoim życiu i miałem nadzieję, że w końcu uda mi się dojść do ekstraklasy. Krok po kroku i się udało. Nie mam sobie nic do zarzucenia, sam doszedłem do miejsca, w którym jestem. Nie potrzebowałem znajomości i menedżerów, aby grać w ekstraklasie. Z doradcą współpracuję dopiero od dwóch lat.

Z kim wcześniej konsultowałeś decyzje?
Praktycznie sam, ale wsparcie miałem też od strony brata, który mi dużo pomagał, a także narzeczonej, z którą od pięciu lat planuję przyszłość.

W Gdyni się już zadomowiliście?
Na razie wynajmujemy mieszkanie. Kontrakt mam ważny jeszcze przez rok, więc nie wiem, co będzie za kilka miesięcy. Trzeba patrzeć na każdy kolejny dzień.

Co jest twoim większym atutem: daleki wyrzut z autu czy młotek w lewej nodze?
Myślę, że o tym młotku w lewej nodze niektórzy mogli zapomnieć, więc stawiam na daleki wyrzut z autu. Do tego poprawiłem bardzo wydolność.

To kto najdalej w Arce rzuca auty?
Dokładnie nie mierzyliśmy, ale trener Ojrzyński przykłada do tego bardzo dużą wagę, bo wie, że możemy z tego strzelać gole. Tadek Socha wcześniej nie umiał posłać daleko piłki z autu, a teraz po treningach poprawił ten element. Każdy z obrońców nad tym pracuje.

Całe życie grasz na lewej obronie?
No tak się złożyło, że od małego gram na tej pozycji.

W Polsce jest deficyt na dobrych lewych defensorów.
W lidze mamy dobrych zawodników na tę pozycję, ale większość to zagraniczni piłkarze. Cieszę się, że jestem lewonożnym zawodnikiem, ponieważ konkurencja jest trochę mniejsza. A tak poważnie, każdego dnia trzeba pracować, aby stawać się lepszym graczem. 

Zanim trafiłeś do Arki, byłeś też testowany w Pogoni Szczecin, ale podobno nie lubisz testów?
Jestem takim typem piłkarza, który zdecydowanie woli pokazać się w meczu niż na treningu. Nie wiem, z czego to wynika, ale mecze wychodzą mi lepiej, szczególnie te o punkty. 



WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (32/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024