90 minut z Krystianem Bielikiem
Był w kadrze już na poprzednim Euro U-21, jednak wtedy został zapamiętany wyłącznie z niefortunnej wypowiedzi po porażce ze Słowacją. Na turniej do Włoch leci bogatszy o doświadczenia i już nie jako uzupełnienie składu, ale ważna postać reprezentacji Polski.
ROZMAWIAŁ KONRAD WITKOWSKI
34 rozegrane mecze w klubie, blisko 3000 minut spędzonych na boisku. Nigdy wcześniej nie grałeś tak dużo. Można do tego jeszcze doliczyć kilka spotkań w reprezentacji. To niezły wynik jak na pierwszy pełny sezon w profesjonalnej piłce – mówi Bielik (na zdjęciu). – Jestem zadowolony, mam za sobą udany sezon. Wróciłem na właściwe tory po trudnym okresie. Praktycznie cały sezon 2017-18 straciłem przez kontuzje: bark, dwukrotnie naderwany mięsień dwugłowy, kolano… Po rocznej przerwie wróciłem do grania w rytmie wtorek-sobota-wtorek i to był szok dla organizmu. Objawiło się to na początku sezonu urazem łydki, przez który opuściłem kilka spotkań. Czuję w nogach, że były to długie rozgrywki. W zasadzie się nie skończyły, bo przed nami młodzieżowe mistrzostwa Europy. Mam nadzieję, że we Włoszech rozegramy więcej niż trzy mecze.
Jakie to uczucie zagrać na Wembley, gdy na trybunach jest prawie 80 tysięcy ludzi?
Coś niesamowitego. Miałem już okazję grać nawet przed 85 tysiącami widzów – w Sydney, w barwach Arsenalu. To był jednak mecz towarzyski, więc pozbawiony dreszczyku emocji. W Londynie już był, poczułem go, kiedy wyszliśmy na rozgrzewkę i zobaczyłem na trybunach rodzinę oraz znajomych z Polski. To było najważniejsze spotkanie w sezonie, z Sunderlandem rywalizowaliśmy o awans do Championship. Dzień lub dwa wcześniej trener zabrał nas na wycieczkę, żeby zobaczyć stadion, boisko i szatnie. Wyszedł z założenia, że dla niektórych z nas to mógłby być szok. Nie czułem potrzeby oglądania Wembley przed meczem, ale muszę przyznać, że nawet bez kibiców obiekt robi wrażenie.
League One to rzeczywiście takie rozgrywki, w których dominuje kopanie po nogach, a piłka przez większość meczu lata ponad głową?
Taka opinia jest lekko przesadzona. Są takie fragmenty meczów, kiedy gra się ostro, a futbolówka znajduje się głównie w powietrzu, lecz nie wszystkie drużyny preferują taki styl. Czołowe sześć-siedem zespołów próbuje rozgrywać od własnej bramki, grać w piłkę. Drużyny z dołu tabeli również starają się to robić, chociaż nie zawsze wychodzi, jak w każdej lidze. Pomiędzy League One a Championship jest duża różnica piłkarska, ale pod względem przygotowania fizycznego już nie.
Przeszkadzał ci fakt, że kibice i dziennikarze w Polsce do tej pory nie mogli co weekend śledzić w telewizji twoich występów?
Byłoby fajnie, gdyby ludzie w kraju mogli oglądać na co dzień mecze z moim udziałem i wyrobili sobie o mnie zdanie. Nie wszyscy wierzą w mój potencjał, nie wszyscy wiedzą, że potrafię grać w piłkę. Niektórzy pewnie myślą, że nadal jestem kontuzjowany… Kiedyś trochę przejmowałem się opiniami innych, dzisiaj w ogóle mnie to nie interesuje. Skupiam się wyłącznie na sobie i swojej pracy. Najlepiej wiem, co zrobiłem dobrze, a co źle. Staram się nie myśleć o dziennikarzach, czy innych osobach, które mnie oceniają. Miałem taki moment, gdy byłem kontuzjowany, że nie chciałem rozmawiać z mediami, bo uważałem, że nie ma o czym. Jednak kiedy jestem zdrowy i gram, to nie ma problemu.
Wyjechałeś do Londynu jako nastolatek. Anglia ukształtowała cię jako człowieka, żyjesz w angielskim stylu, pijąc herbatę codziennie o godzinie 17?
Herbatkę lubię wypić, ale nie dodaję do niej mleka jak Anglicy, zdecydowanie wolę miód. Lubię zjeść na śniadanie jajecznicę z bekonem – nie codziennie, ale dość często. Niektórzy mogą się oburzyć, jednak uważam, że nie ma w tym nic złego. Nie każdy sportowiec może sobie na to pozwolić, nie wszystkim to służy, ale ja po takim śniadaniu mam się dobrze. W Anglii czuję się jak w domu, zwłaszcza w Londynie. Kiedy wyjechałem do Birmingham, drugiego z największych angielskich miast, bardzo szybko się zaaklimatyzowałem. Wszystko zależy od ludzi, których spotykasz na swojej drodze. Miałem to szczęście, że w Birmingham trafiłem na Tomka Kuszczaka, który wziął mnie pod swoje skrzydła. Z kolei w Charltonie przyjęto mnie w szatni w niesamowity sposób. Być może dlatego, że większość zawodników tego klubu to kibice Arsenalu. Przekonałem się, że jestem w odpowiednim miejscu do tego, aby odbudować się po kontuzjach. Jako drużyna wykonaliśmy kawał dobrej roboty, a ja dołożyłem cegiełkę do awansu.
Twoja przyszłość związana jest z Arsenalem?
W tej chwili nie mam pojęcia. Z ludźmi z Arsenalu rozmawiałem na razie tylko na temat tego, ile dostanę czasu na wakacje po ostatnim meczu na Euro. Wiem, że jest zainteresowanie moją osobą ze strony innych klubów, nie tylko angielskich. Tego, gdzie będę grać w przyszłym sezonie, dopiero się dowiemy. Mogę spokojnie powiedzieć, że rozgrywki League One śledzi cały świat. Na mecze Charltonu przyjeżdżają skauci klubów z całej Europy. Tym bardziej kiedy dochodzi się do finału fazy play-off. Niektórzy mówią: jaki poziom może być w trzeciej lidze angielskiej? Ludzie często opowiadają głupoty, bo nie mają na ten temat pojęcia. Trzeba przyjść na stadion, obejrzeć spotkanie i wtedy można oceniać.
Zadebiutowałeś w reprezentacji młodzieżowej w barażowym dwumeczu z Portugalią. Trudno było wejść do podstawowego składu w tak ważnym momencie?
Znajdowałem się w rytmie meczowym, dopisywało mi zdrowie, więc byłem na to gotowy. Jadąc na kadrę, spodziewałem się, że nie będę grał. Wskoczyłem do jedenastki, bo zachorował Paweł Bochniewicz. Dowiedziałem się o tym dzień albo dwa przed pierwszym spotkaniem z Portugalią. Wiedziałem, że to nie będzie łatwy mecz. Po głowie chodziła myśl, że ostatni raz w reprezentacji pokazałem się przed kamerami podczas Euro w 2017 roku za trenera Marcina Dorny i nie był to najlepszy występ. Chciałem coś udowodnić, tym razem już na boisku, pokazać się z dobrej strony przed polskimi kibicami. W debiucie spisałem się nieźle, cała drużyna zagrała dobre spotkanie, pomimo porażki 0:1. Rewanż wyszedł jeszcze lepiej, pokazaliśmy, jaki jest poziom tej reprezentacji. Udowodniliśmy, że momentami stać nas na ładne granie w piłkę. Jednak nie ma co ukrywać, że prezentujemy defensywny futbol i taki plan ma na nas trener.
Jesteś bardziej stoperem czy defensywnym pomocnikiem?
Większość minionego sezonu w klubie rozegrałem jako środkowy pomocnik, taka „szóstka” przed obrońcami. Ale na przykład w finale na Wembley zaliczyłem 45 minut jako stoper, a po przerwie zostałem przesunięty do pomocy. Tu i tu czułem się dobrze. Nie są to podobne pozycje, musisz zachowywać się i myśleć inaczej. Chyba pokazałem w tym sezonie, że jestem w stanie grać na obu. Zdania są jednak podzielone. Znam ekspertów, którzy uważają, że jestem bardziej pożyteczny w środku pola, ponieważ potrafię nie tylko odbierać piłkę, ale również ją rozgrywać. Osobiście uważam, że mogę dać drużynie więcej jako obrońca. Gdybym miał jutro wyjść na Anfield i zagrać w barwach Arsenalu przeciwko Liverpoolowi, czułbym się lepiej na środku defensywy.
Ta kadra jest w pewnym stopniu grupą niepokornych ludzi, którzy mają swoje zdanie i nie boją się go wyrażać. Jesteś ty, Kamil Grabara, Dawid Kownacki i jeszcze kilku innych.
Nie można bać się mówić tego, co się myśli. Akurat słowa wypowiedziane przeze mnie na Euro U-21 przed dwoma laty nie były przemyślane i nie padły w odpowiednim miejscu. Być może powinienem był to powiedzieć, nawet jako najmłodszy zawodnik w kadrze, ale na pewno nie przed kamerami. To powinno zostać w szatni. Popełniłem błąd, z którego wyciągnąłem wiele wniosków jako piłkarz i człowiek. Nie możesz mnie porównywać do Kamila, który na Twitterze wyraża swoje zdanie na różne tematy. Ja próbuję nie udzielać się w social mediach: mój Instagram to wyłącznie piłka i trochę rodziny, czasami wrzucę zdjęcie ze świąt Bożego Narodzenia. Nie pokazuję tam życia prywatnego. Jestem spokojny, ale jednocześnie bardzo pewny siebie. Znam swoją wartość. Moim celem w tym sezonie było pokazanie, że Krystian Bielik znów jest zdrowy i nie zapomniał, jak się gra. Chciałem spojrzeć w lustro i móc powiedzieć: wróciłeś na dobry poziom, czyli tam, gdzie powinieneś być. Zrobiłem to i jestem z tego powodu szczęśliwy.
Tym razem na młodzieżowych mistrzostwach Europy reprezentacji Polski nie zabraknie jaj?
Każdy z nas wie, po co tu jest. Ta reprezentacja to nie tylko 12 czy 13 zawodników, ale cała ekipa, która od dłuższego czasu trzyma się razem. Tworzymy zgraną grupę – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Poprzednie Euro U-21 nie wyszło, coś tam definitywnie nie grało. Teraz mamy trudniejszych rywali, ale będziemy grać inaczej niż próbowaliśmy dwa lata temu. Będziemy czekać na przeciwnika, próbując go zranić po jego błędzie. Szkoda, że tylko jedna drużyna wychodzi z grupy, ale pomimo tego widzę szansę przed naszym zespołem. Nie jedziemy do Włoch jako chłopcy do bicia. Nie jesteśmy jak Tahiti w mistrzostwach świata U-20. Wiemy, że rywale nie dopisują sobie trzech punktów za mecz z nami. Jesteśmy kandydatami do wyjścia z grupy w równym stopniu, jak Belgowie, Włosi i Hiszpanie.
Awansowaliście na Euro U-21 w znacznej mierze dzięki charakterowi?
Kiedy nie mogłem grać z powodu kontuzji, byłem tylko na jednym spotkaniu eliminacyjnym, przeciwko Finlandii w Łodzi. Śledziłem, jak idzie reprezentacji, ale przyznam szczerze, że nie zagłębiałem się w to, jak przebiegały poszczególne mecze. Miałem inne sprawy na głowie, koncentrowałem się na rehabilitacji, chciałem jak najszybciej wrócić na boisko. Dołączyłem do drużyny dopiero na baraże, dlatego nie mogę ocenić, jaka była sytuacja w trakcie eliminacji. Wiem, jak jest teraz. Fizycznie jesteśmy świetnie przygotowani do turnieju. Mamy zawodników dobrze wyszkolonych technicznie, ale zdaję sobie sprawę, że wszyscy grupowi przeciwnicy są pod tym względem na wyższym poziomie. Potrafiliśmy wygrać z silną Portugalią, więc dlaczego nie mielibyśmy tego powtórzyć z Belgią, Włochami czy Hiszpanią?
Którego z tych rywali uważasz za najtrudniejszego?
Włochy. Wiem, że mają mocną kadrę, chociaż przyznaję, że nie znam poszczególnych zawodników. Występują w klubach Serie A, jednak to o niczym nie świadczy. W reprezentacji Portugalii grał przeciwko nam Joao Felix, którego teraz wycenia się na 70 milionów euro. Fajny piłkarz, kilka razy kogoś tam przedryblował, ale znacznie większe zagrożenie stwarzał Diogo Jota, który w obu meczach strzelił nam po golu. Na takim turnieju nie grają indywidualności – po ciężkim sezonie często decydujący okazuje się charakter całej drużyny. Sądzę, że jesteśmy w stanie go pokazać. Już nie mogę doczekać się tych mistrzostw.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (24/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”