Był w kadrze już na poprzednim Euro U-21, jednak wtedy został zapamiętany wyłącznie z niefortunnej wypowiedzi po porażce ze Słowacją. Na turniej do Włoch leci bogatszy o doświadczenia i już nie jako uzupełnienie składu, ale ważna postać reprezentacji Polski.
ROZMAWIAŁ KONRAD WITKOWSKI
– 34 rozegrane mecze w klubie, blisko 3000 minut spędzonych na boisku. Nigdy wcześniej nie grałeś tak dużo. – Można do tego jeszcze doliczyć kilka spotkań w reprezentacji. To niezły wynik jak na pierwszy pełny sezon w profesjonalnej piłce – mówi Bielik (na zdjęciu). – Jestem zadowolony, mam za sobą udany sezon. Wróciłem na właściwe tory po trudnym okresie. Praktycznie cały sezon 2017-18 straciłem przez kontuzje: bark, dwukrotnie naderwany mięsień dwugłowy, kolano… Po rocznej przerwie wróciłem do grania w rytmie wtorek-sobota-wtorek i to był szok dla organizmu. Objawiło się to na początku sezonu urazem łydki, przez który opuściłem kilka spotkań. Czuję w nogach, że były to długie rozgrywki. W zasadzie się nie skończyły, bo przed nami młodzieżowe mistrzostwa Europy. Mam nadzieję, że we Włoszech rozegramy więcej niż trzy mecze.
– Jakie to uczucie zagrać na Wembley, gdy na trybunach jest prawie 80 tysięcy ludzi? – Coś niesamowitego. Miałem już okazję grać nawet przed 85 tysiącami widzów – w Sydney, w barwach Arsenalu. To był jednak mecz towarzyski, więc pozbawiony dreszczyku emocji. W Londynie już był, poczułem go, kiedy wyszliśmy na rozgrzewkę i zobaczyłem na trybunach rodzinę oraz znajomych z Polski. To było najważniejsze spotkanie w sezonie, z Sunderlandem rywalizowaliśmy o awans do Championship. Dzień lub dwa wcześniej trener zabrał nas na wycieczkę, żeby zobaczyć stadion, boisko i szatnie. Wyszedł z założenia, że dla niektórych z nas to mógłby być szok. Nie czułem potrzeby oglądania Wembley przed meczem, ale muszę przyznać, że nawet bez kibiców obiekt robi wrażenie.
(…)
– Wyjechałeś do Londynu jako nastolatek. Anglia ukształtowała cię jako człowieka, żyjesz w angielskim stylu, pijąc herbatę codziennie o godzinie 17? – Herbatkę lubię wypić, ale nie dodaję do niej mleka jak Anglicy, zdecydowanie wolę miód. Lubię zjeść na śniadanie jajecznicę z bekonem – nie codziennie, ale dość często. Niektórzy mogą się oburzyć, jednak uważam, że nie ma w tym nic złego. Nie każdy sportowiec może sobie na to pozwolić, nie wszystkim to służy, ale ja po takim śniadaniu mam się dobrze. W Anglii czuję się jak w domu, zwłaszcza w Londynie. Kiedy wyjechałem do Birmingham, drugiego z największych angielskich miast, bardzo szybko się zaaklimatyzowałem. Wszystko zależy od ludzi, których spotykasz na swojej drodze. Miałem to szczęście, że w Birmingham trafiłem na Tomka Kuszczaka, który wziął mnie pod swoje skrzydła. Z kolei w Charltonie przyjęto mnie w szatni w niesamowity sposób. Być może dlatego, że większość zawodników tego klubu to kibice Arsenalu. Przekonałem się, że jestem w odpowiednim miejscu do tego, aby odbudować się po kontuzjach. Jako drużyna wykonaliśmy kawał dobrej roboty, a ja dołożyłem cegiełkę do awansu.
– Twoja przyszłość związana jest z Arsenalem? – W tej chwili nie mam pojęcia. Z ludźmi z Arsenalu rozmawiałem na razie tylko na temat tego, ile dostanę czasu na wakacje po ostatnim meczu na Euro. Wiem, że jest zainteresowanie moją osobą ze strony innych klubów, nie tylko angielskich. Tego, gdzie będę grać w przyszłym sezonie, dopiero się dowiemy. Mogę spokojnie powiedzieć, że rozgrywki League One śledzi cały świat. Na mecze Charltonu przyjeżdżają skauci klubów z całej Europy. Tym bardziej kiedy dochodzi się do finału fazy play-off. Niektórzy mówią: jaki poziom może być w trzeciej lidze angielskiej? Ludzie często opowiadają głupoty, bo nie mają na ten temat pojęcia. Trzeba przyjść na stadion, obejrzeć spotkanie i wtedy można oceniać.
(…)
CAŁY WYWIAD ZNAJDZIECIE W NOWYM (24/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”