Zimą został wyproszony z Legii przez Ricardo Sa Pinto. Latem wrócił, ale był najniżej w hierarchii napastników. Dzisiaj regularnie otrzymuje szansę gry od Aleksandara Vukovicia. Jose Kante opowiada nam o lenistwie, relacjach z poprzednim trenerem i najpiękniejszej rzeczy, jaka go spotkała w futbolu – reprezentacji Gwinei.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
(…)
Półtora roku temu kibice Wisły Płock obrażali twoją rodzinę po transferze do Legii. Kilka miesięcy temu sytuacja z Sa Pinto i wypożyczenie do Hiszpanii. Trochę chyba dostałeś w kość? Ludzie, którzy mnie znają, wspierali mnie w tych decyzjach. Byłem bardzo szczęśliwy w Płocku, ale to był czas, aby się rozwijać. To samo mogę powiedzieć o sytuacji z Sa Pinto. Wiedziałem, że nie popełniłem żadnego błędu i na te wydarzenia nie mam żadnego wpływu.
Na koniec sezonu 2018-19 dostałeś jednak wspaniałą nagrodę – powołanie na Puchar Narodów Afryki. Czułem, że dostanę powołanie, bo jestem od jakiegoś czasu napastnikiem numer jeden w reprezentacji Gwinei. Tydzień przed startem turnieju doznałem jednak drobnej kontuzji i nie mogłem zagrać w dwóch pierwszych spotkaniach. Byłem wściekły. Przez rok nie miałem ani jednego urazu, a tydzień przed PNA złapałem kontuzję. Byłem w dobrej formie, czekałem na ten turniej, byłem bardzo zmotywowany i nagle musiałem to wszystko odłożyć na bok… Ostatecznie zagrałem w dwóch meczach – końcówkę grupowego spotkania z Burundi i w pierwszym składzie przeciwko Algierii. Zszedłem po godzinie, cały czas czułem ból w kolanie i nie mogłem zaprezentować stu procent… Odpadliśmy w 1/8 finału, trafiając na późniejszego mistrza Afryki.
Jakie to uczucie zagrać w największym turnieju kontynentu? Na pewno wielkie wyróżnienie, ale czułem się źle, bo nie mogłem pomóc drużynie na tyle, na ile chciałem. Nie potrafiłem cieszyć się chwilą. Próbowałem być szczęśliwy, ale nie wychodziło mi to. Mamy silną reprezentację i dobrych zawodników, ale trafiliśmy na lepszy zespół od siebie.
(…)
Jak ludzie traktują piłkę nożną w Afryce? Futbol tam jest czymś w rodzaju religii, ale dla niektórych ludzi jest nawet czymś więcej niż wiara. Kiedy drużyna jedzie z hotelu na stadion na przykład dwa kilometry, to jest grupa fanów, która cały czas biegnie za autobusem. Atmosfera na ostatnim Pucharze Narodów Afryki nie była jednak tak wspaniała. Organizacja turnieju była doskonała, ale z atmosferą bywało różnie. Na meczach gospodarzy, czyli reprezentacji Egiptu, trybuny zapełniały się niemal w stu procentach. Na innych spotkaniach nie było już tak dobrze i stadiony wyglądały jak na niektórych meczach Ekstraklasy, gdzie może wejść 30-40 tysięcy ludzi, a przychodzi 20 procent. Pod tym względem oczekiwałem zdecydowanie więcej.
(…)
CAŁY WYWIAD MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (46/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”