Przejdź do treści
90 minut z Ivim Lopezem. Chciałem zjeść świat

Polska Ekstraklasa

90 minut z Ivim Lopezem. Chciałem zjeść świat

Po trzech meczach bez gola, w dwóch następnych, przeciwko Górnikowi i Stali, ustrzelił dublety. Ekstraklasa doczekała się nowej gwiazdy. Ivi Lopez, inaczej niż większość trafiających na nasze boiska Hiszpanów, w przeszłości występował w Primera Division, a jego marzeniem jest ponownie do niej trafić – po tym, jak poprowadzi do sukcesów zespół Rakowa Częstochowa.



LESZEK ORŁOWSKI


Jest pan wychowankiem Getafe. Tam się zaczęła pana przygoda z piłką?
Trafiłem do Getafe w wieku kadeta, spędziłem w tym klubie siedem lat, zadebiutowałem w pierwszym zespole, rozegrałem w nim dziewięć spotkań – wspomina 26-letni Ivi Lopez. 

I?
A potem potraktowano mnie w tym klubie źle, jak to się czasami zdarza w futbolu i musiałem odejść.

Co to znaczy – źle?
Nic więcej nie powiem, to zamknięty rozdział, do którego nie chcę wracać, ani o którym nie chcę pamiętać. Niech te sprawy zostaną między nami – mną i szefami oraz trenerami klubu. 

Ale kibicuje pan Getafe?
W żadnym wypadku! Jestem fanem Sevilli. Meczów Getafe nie oglądam, nie mam też nic do powiedzenia na temat stylu gry tego zespołu.

W barwach Getafe, w meczu z Villarreal, zaliczył pan debiut w Primera Division, mając 20 lat. Jak pan wtedy wyobrażał sobie swoją karierę?
Powołanie do pierwszego zespołu dostałem niespodziewanie. Wiosną 2014 roku nowy trener, Cosmin Contra, ratował sytuację po awaryjnym przejęciu zespołu i szukał nowych piłkarzy, ja zostałem mu polecony przez trenera ekipy młodzieżowej. Gdy debiutuje się w najlepszej lidze świata, mając dwadzieścia lat, to… chyba każdy może sobie wyobrazić, co wtedy się myśli, jak widzi się przyszłość. U nas mówimy comer el mundo – chce się zjeść świat.

W Sevilli, rozumiem, potraktowano pana lepiej?
O tak, w tym klubie bardzo dobrze się czułem, a dwa lata, które tam spędziłem, były najlepsze w mojej karierze. Nigdy nie grałem tak dobrego futbolu jak wtedy. Występy w rezerwach Sevilli były trampoliną, od której odbiłem się, by wrócić do elity, do Levante. 

24 gole strzelone dla rezerw Sevilli to było za mało, żeby tam dostać szansę debiutu w pierwszym zespole?
Najpierw strzeliłem 10 goli w sezonie 2015-16 w Segunda B, a potem, po awansie, 14 w Segunda. Właśnie dzięki nim dostałem propozycję z Levante. Naprawdę trzeba grać bardzo dobrze w niższych ligach, żeby zainteresował się tobą klub z Primera. Nikt nikomu za darmo nic nie daje w futbolu, wszystko trzeba sobie wyszarpać. Nie traktowałem tego, że odchodzę z Sevilli jako porażki, tylko jak wielki sukces. 

Powiedział pan, że nigdzie nie grał tak dobrze jak w rezerwach tego klubu. A w sezonie 2017-18 spędzonym w Levante zaliczył pan 29 meczów w Primera, 17 razy znalazł się w wyjściowym składzie, zdobył 4 bramki. Myślałem, że wtedy osiągnął pan życiową formę.
No tak, wspominam ten sezon znakomicie. Nie miałem jeszcze kontraktu na poziomie Primera, bardzo chciałem pokazać, co potrafię, że warto na mnie stawiać, dać szansę. Byłem super zmotywowany, pełen pasji.

Dublet na El Riazor strzelony 27 stycznia 2018 roku to najpiękniejszy, jak dotychczas, moment pańskiej kariery?
Wspominam ten mecz bardzo dobrze, nie tylko ze względu na swoje gole jako takie, ale z powodu ich znaczenia. Znajdowaliśmy się tuż nad strefą spadkową, a jej granicę wyznaczało Deportivo. Przegrana oznaczałaby, że my byśmy się w niej znaleźli. Zatem kiedy w 80 i 84 minucie strzeliłem najpierw gola kontaktowego, a potem wyrównującego, cieszyli się niesamowicie wszyscy kibice Levante. 

To czemu na tym się skończyło?
Zadecydowały kwestie pozasportowe, bardziej związane z głową niż nogami, że tak się wyrażę. 

Co powiedział panu Paco Lopez, komunikując po zakończeniu sezonu, że musi pan odejść?
To kolejna rzecz, której nie zdradzę, niech to także pozostanie między mną a nim. Ale oczywiście byłem niezwykle rozczarowany. Przez kolejne trzy lata pozostawałem wypożyczanym w różne miejsca graczem Levante, liczyłem, że dostanę drugą szansę. W końcu zrozumiałem jednak, że się jej nie doczekam i postanowiłem zacząć nowe życie, wyjechać do Polski. 

Odejście z Levante wtedy, w 2018 roku, to największa porażka, jakiej doświadczył pan w karierze?
Rozczarowanie – tak, natomiast słowa porażka nie ma w moim słowniku. Proszę zobaczyć – tamta decyzja Paco Lopeza w konsekwencji sprawiła, że trafiłem do Polski. Ona nieco zatrzymała mój rozwój, ale może w sumie wyjdzie mi na dobre.

Co pan sądzi o Paco Lopezie jako trenerze i człowieku?
Będzie lepiej, jeśli nie będę o nim mówił. 

Na kolejny sezon trafił pan do Realu Valladolid, ale tam prawie pan nie grał. Dlaczego?
Przybyłem w kiepskiej formie. Potem co chwila łapałem kontuzje, łącznie było ich pięć. Poza tym miałem problemy ze sobą. Kiedy jesteś młodym, ambitnym piłkarzem i ci się nie układa, pojawiają się kłopoty z samokontrolą. To nie mogło się dobrze skończyć. 

Potem grał pan w Sportingu, Huesce i Ponferradinie, co kilka miesięcy zmieniając kluby. Dlaczego tak to wyglądało?
Przez pół roku nie grałem w piłkę z własnej winy. Nie postępowałem wtedy właściwie. W związku z tym nie byłem też w kolejnych klubach dobrze traktowany. To zrozumiałe. Dopiero na początku 2020 roku poukładałem sobie pewne sprawy w głowie i rundę wiosenną w Ponferradinie miałem już udaną. 

Decyzja o wyjeździe z Hiszpanii była trudna?
Nawet bardzo. Nie znam przecież angielskiego – ani oczywiście polskiego – nigdy wcześniej nie grałem poza krajem. Ale po dwóch miesiącach pobytu tutaj mogę powiedzieć, że była ona bardzo dobra. Lepszej nie mogłem podjąć.

Dlaczego Polska i Raków?
Miałem kilka innych ofert. Z Hiszpanii zna mnie trener Kiko Ramirez. Przez wiele lat jego asystentem był Goncalo Feio, który teraz zajmuje stanowisko drugiego trenera w Rakowie. To była nitka, która zaprowadziła mnie do tego klubu. Bardzo dziś dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi się tu znaleźć. 

Widział pan jakiś mecz Rakowa przed podpisaniem kontraktu?
Tak, obejrzałem wcześniej jeden mecz ligowy. Zaraz jak przyleciałem z Hiszpanii zabrali mnie na stadion.

Jakie było pierwsze wrażenie z miasta i klubu?
Miasto małe, ale ładne. Klub taki jak lubię – z rodzinną atmosferą. Od razu mi się tu spodobało. Ludzie są tu bardzo mili i pomocni, czynią ten klub wielkim. Dokładnie tego potrzebowałem, za tym tęskniłem. Szybko się zaadaptowałem. 

Pierwsze wrażenie z ligi polskiej?
Takie, że grają tu naprawdę bardzo dobrzy piłkarze. 

Jak podoba się panu stosowany przez Raków system z trójką stoperów, niezbyt popularny w Hiszpanii?
Przyznam, że nigdy nie grałem w Hiszpanii w takim ustawieniu. Ale skoro drużynie tak dobrze w nim idzie, znaczy, że jest świetne. A ja musiałem szybko się do niego dostosować. 

Coś jeszcze wyróżnia Raków?
Zasada: wszyscy za jednego, skromność i praca. Podoba mi się też ogólne nastawienie do futbolu, czyli to, że chcemy grać piłką, atakować. 

Czy pan też uważa, że najważniejszy w Rakowie jest trener?
Pan Papszun to świetny fachowiec i bardzo dobry człowiek. Uwierzył we mnie, ale też zrozumiał, że jestem w nowym dla siebie miejscu, że trzeba mi pomóc. 

Bardziej przypomina Paco Lopeza czy pana trenera z Valladolid, Sergio Gonzaleza?
Nie ma sensu czynienie takich porównań. Każdy jest sobą, każdy ma swoje metody. 

Ma pan kontrakt na cztery lata z Rakowem. Naprawdę chce pan zostać w Polsce tak długo?
Dlaczego nie? W klubie z tak dobrą, rodzinną atmosferą chce się być jak najdłużej. Czuję dumę, że jestem zawodnikiem Rakowa. 

Co to właściwie znaczy: rodzinna atmosfera?
To, że wszyscy chcą mi pomóc. Niektórzy koledzy zaczęli się nawet uczyć hiszpańskiego, żeby móc ze mną zagadać. To niezwykle miłe. 

Znakomity początek sezonu, tak w wykonaniu zespołu, jak i pana, zaskakuje?
Nie. Wprawdzie rok temu drużyna była beniaminkiem, ale szybko zorientowałem się, że mamy tu bardzo dobrych piłkarzy. Zasługują na to, żeby plasować się z Rakowem w górze ligowej tabeli. 

Czyli zespół idzie na mistrza, a pan na króla strzelców?
W ogóle nie myślę o jakichkolwiek celach indywidualnych, a wyłącznie o tym, jak pomóc drużynie. Pracując tak ciężko na treningach, jak pracujemy i walcząc na sto procent, jak walczymy, możemy osiągnąć dużo. Ale co to oznacza – zobaczymy. 

Jaka jest pana ulubiona pozycja na boisku?
Trudno mi o niej w tej chwili mówić ze względu na całkiem nowy dla mnie system gry Rakowa, w którym inne są też wymagania wobec poszczególnych zawodników. W Hiszpanii najlepiej grałem na skrzydle, tutaj nie ma takiej pozycji, jest za to dwóch graczy występujących w roli mediapunta, a jednym z nich jestem ja. Tak więc gra dla Rakowa jest dla mnie sporym wyzwaniem, ale też pozwala mi lepiej poznawać samego siebie jako piłkarza. 

Raków miałby jakiekolwiek szanse na utrzymanie się w Primera Division, czy raczej prezentuje poziom zespołów z hiszpańskiej Segunda, bądź Segunda B?
O, nie mam żadnych wątpliwości, że Raków mógłby z powodzeniem walczyć w Segunda Division, natomiast co do Primera… Na pewno zespół w wielu spotkaniach z ekipami w niej grającymi nawiązałby walkę. Ale jaki byłby wynik – to dla mnie za trudne pytanie. Zresztą, może by się udawało punktować? Skoro Cadiz potrafi ograć Real Madryt na jego stadionie…

Po dwóch dubletach poczuł się pan gwiazdą zespołu?
Nie. Zdaję sobie sprawę, że dopisało mi sporo szczęścia w tych akcjach bramkowych. Ja jestem tu po to, żeby pomagać ekipie, a nie żeby ona grała na mnie. 

Rzuty wolne to pana specjalność?
Strzeliłem w karierze sporo goli z wolnych, od dziecka uwielbiałem i umiałem je wykonywać. Postaram się w Polsce też jeszcze niejedną bramkę w ten sposób zdobyć!

Myśli pan o powrocie do Primera?
Oczywiście, to jest moje wielkie marzenie. Raz już miałem to szczęście w rękach, ale wypuściłem je, nie wykorzystałem szansy. Bardzo chciałbym móc spróbować jeszcze raz. Moim celem jest udowodnić, że mogę grać w Primera Division, że ci, którzy mnie skreślili, popełnili błąd. Ale powtórzę jeszcze raz: jedyną rzeczą, o której obecnie myślę, jest Raków, to jak pomóc temu zespołowi. 

W Częstochowie mieszka pan sam?
Nie, z narzeczoną. Staramy się nie nudzić, chodziliśmy na siłownię, ale potem zostały zamknięte, planowaliśmy podróże, ale teraz nie czas na nie. Przyjechałem do Polski grać w piłkę, ale wie pan, jak to jest: partnerka też musi być zadowolona z pobytu tutaj. 

Trochę sobie porozmawialiśmy, poznaliśmy się, to spróbuję wrócić do drażliwego tematu: jakie mianowicie problemy z głową, o których pan wspominał, przeszkodziły zadomowić się w Primera Division? Zachowywał się pan nieprofesjonalnie czy co?
Wyjeżdżając z Hiszpanii, postanowiłem zamknąć jeden rozdział w życiu i już do niego nie wracać, pamiętając tylko, żeby nie popełniać tych samych błędów w przyszłości. Wszystko co złe, zostawiam za sobą, nie myślę o przeszłości, patrzę do przodu. Chcę zacząć nowe życie bez bagażu z poprzedniego. Proszę mi na to pozwolić!


WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 44/2020)


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024