Przejdź do treści
90 minut z Danielem Łukasikiem

Polska Ekstraklasa

90 minut z Danielem Łukasikiem

Zdaniem Piotra Nowaka z wypożyczenia do Niemiec wrócił do Lechii Gdańsk odmieniony. W połowie rundy Adam Owen powiedział, że w takiej formie drzwi do drużyny narodowej ponownie staną przed nim otworem. W ostatnich miesiącach Daniel Łukasik udowodnił, że jest w stanie zaoferować więcej, niż kiedyś powiedział w pamiętnym, nieszczęsnym wywiadzie o rzutach wolnych.

ROZMAWIAŁ MICHAŁ CZECHOWICZ


– Od przegranej o włos walki o mistrzostwo Polski w poprzednim sezonie do 11 miejsca na koniec ubiegłego roku w tabeli Ekstraklasy. Dlaczego Lechia zaliczyła taki zjazd?
– Na początku tego sezonu graliśmy trójką w obronie, potem przeszliśmy na czwórkę w tej formacji. W wakacje doszło w podstawowym zestawieniu defensywy do kilku zmian: Błażej Augustyn, Michał Nalepa, Mateusz Lewandowski, Mato Milos grali ze sobą pierwszy raz w życiu – wylicza Łukasik (na zdjęciu). – Ja, jako defensywny pomocnik, wróciłem do klubu po roku przerwy. Potrzebujemy zgrania i zrozumienia. Trafiłem do Lechii w połowie 2014 roku, a od tego czasu tylko w sezonie 2016-17 zespół dobrze spisywał się w rundzie jesiennej, i zakończył ją jako wicelider. Wcześniej zawsze lepiej punktowaliśmy wiosną. Teraz tabela jest spłaszczona, dlatego jeszcze dużo może się zmienić.

– Są tacy, którzy patrzą na najbliższą przyszłość Lechii mniej optymistycznie. Szczególnie po decyzji Komisji do spraw Licencji Klubowych PZPN o odjęciu jednego punktu w tym sezonie oraz grzywnie w wysokości 200 tysięcy złotych za zaległości finansowe.
– Do komentowania tych spraw są upoważnione osoby w zarządzie klubu. Ja optymizm opieram na sportowym funkcjonowaniu zespołu, który znam od środka. W tym sezonie mieliśmy duże problemy z kontuzjami. Z pełną kadrą do dyspozycji w okresie przygotowawczym trener Owen będzie mógł spokojnie realizować swój plan. Chwalę sobie pracę z nim, czuję się bardzo dobrze przygotowany fizycznie do gry. To w tym elemencie świetny fachowiec, który nieprzypadkowo stał za sukcesem reprezentacji Walii w finałach mistrzostw Europy w 2016 roku. Ma świetny plan na tydzień: w środku tygodniowego mikrocyklu trenujemy bardzo ciężko i intensywnie, a zwalniamy przed meczem. Nawet kiedy nie grasz, sumiennie ćwicząc, możesz utrzymać przygotowanie meczowe, i przy pełnej gotowości będzie to wiosną nasza siła. Dla mnie jest to kontynuacja pracy, jaką zacząłem po wyjeździe do Niemiec.

– Jak wpłynęło na ciebie wypożyczenie do Sandhausen? Cytowany przez „Przegląd Sportowy” Piotr Nowak, trener Lechii na początku sezonu, powiedział, że z Niemiec wrócił inny Daniel Łukasik.
– Te słowa rozumiem na dwa sposoby, i oba są dla mnie pozytywne. Sprawdziłem się w innej, trudnej lidze, zbierając dobre opinie. Nauczyłem się, że lepiej koncentrować się na kilku elementach i wkładać w nie maksimum pracy, zamiast starać się poprawić wszystko. Nabrałem też życiowego doświadczenia w nowym kraju. Przypomniałem sobie język niemiecki, którego uczyłem się w szkole. Mam też większą swobodę w mówieniu po angielsku. Zmieniając otoczenie, nabrałem potrzebnego dystansu.

– Do tego sezonu twoja kariera w Lechii nie rozwijała się tak, jak byś chciał.
– W pierwszym sezonie grałem dużo. Przed transferem pamiętam, że patrząc na nazwiska w składzie, wzmocnienia, styl gry i finisz poprzedniego sezonu, widziałem w Lechii miejsce dla siebie. Sportowo aspiracje sięgały rywalizacji z Legią o mistrzostwo Polski. Gorzej było z warunkami. W pierwszym sezonie miałem chyba trzech trenerów, a łącznie przez dwa lata, licząc wszystkich tymczasowych szkoleniowców, sześciu. Do tego dochodziły ciągłe zmiany w składzie. Dziś, pomijając wypożyczenie do Sandhausen, jestem w ścisłej czołówce, jeśli chodzi o staż w zespole. To nie była łatwa sytuacja.

– W Lechii nadal dochodzi do wielu zmian, o czym sam mówiłeś. Jednak ty, obok Marco Paixao, należałeś do najlepszych piłkarzy zespołu jesienią. Po derbach Trójmiasta trener Owen powiedział, że tak dalej grając i trenując, na nowo mogą się dla ciebie otworzyć drzwi do reprezentacji Polski.
– Rozmawiałem z trenerem na ten temat. Wie, że to mój cel. Jestem świadomy tego, jak trudno jest teraz dostać się do reprezentacji, ile zmieniło się od czasów, kiedy zagrałem u Waldemara Fornalika. Ale pamiętam też, że na sparingu z Portugalią przed Euro 2012 siedziałem na trybunach wysoko pod dachem Stadionu Narodowego, a rok później w tym samym miejscu wyszedłem w podstawowym składzie na mecz eliminacji mistrzostw świata przeciwko Ukrainie.

– Który długo ci wypominano.
– Nie chcę do tego wracać. Fakty są takie, że po kilku minutach przegrywaliśmy 0:2 i nie zdołaliśmy odwrócić wyniku spotkania. Wiem, co to znaczy być reprezentantem Polski, i jest to dla mnie najlepsza motywacja do ciężkiej pracy.

– Głowa w Niemczech odpoczęła też od hejtu w internecie?
– Mecz z Ukrainą to nic. Najbardziej jechano po mnie po słynnym wywiadzie o rzutach wolnych.

– Udzielonym portalowi legia.net. Cytuję: „Kiedy mamy mecze co trzy dni, trener woli, byśmy szybko zeszli do szatni i odpoczęli. Dlaczego nie ćwiczymy jak kiedyś Leszek Pisz? Po części pewnie z tego powodu, o którym wspomniałem, a po części pewnie brakuje nam chęci, by znaleźć bramkarza, zgadać się i razem popracować”.
– Wiesz, jak to jest z mediami. Każdą wypowiedź można przeredagować i przedstawić w dobrym lub złym kontekście. Moja rozmowa na temat rzutów wolnych trwała pół godziny. Nie był to mój dosłowny cytat, tylko słowa przeredagowane przez dziennikarza. W efekcie zabrzmiały zupełnie inaczej, nabrały bardzo negatywnego wydźwięku i były wyrwane z kontekstu. Zapamiętałem wtedy raz na zawsze, że każdą wypowiedź należy autoryzować. Na dłuższy czas w ogóle przestałem udzielać wywiadów. Rozumiem, jak to mogło zostać odebrane: chłopak ma 22 lata, jest po kontuzji, od pewnego czasu nie gra, a opowiada takie mądrości. Nawet ich potem nie prostowałem, bo i tak nie zatrzymałbym lawiny, która już ruszyła. Wolałem zamknąć usta i skupić się na pracy.

– W ostatniej rundzie rozprawiłeś się też z innym mitem: że podajesz piłkę tylko do tyłu.
– Oj, przypięli mi taką łatkę, podobnie jak to, że nie mam asyst. Nie wiem nawet, co mógłbym na ten zarzut odpowiedzieć. Mam wrażenie, że niektórzy nie rozumieją specyfiki mojej pozycji. Wiąże się ona się z bardzo dużą odpowiedzialnością. Ta pozycja jest trochę niewdzięczna, czasem nie widać pracy na boisku, ale każdy błąd może potencjalnie wiązać się ze straconą bramką. Bardzo często obserwuję i analizuję zachowania boiskowe defensywnych pomocników z najlepszych lig. Myślę, że jestem na tyle doświadczony, by ocenić daną sytuację. Moim zadaniem jest zabezpieczenie linii obrony, grającego ze mną najczęściej w parze na środku Simeona Sławczewa – gra w ofensywie. Niełatwo mi o gole, kiedy pierwszym zadaniem, z którego jestem rozliczany, jest asekuracja naszego ataku i inne obowiązki defensywne. W liczbach, w specjalistycznych programach statystycznych, wyglądam zdecydowanie lepiej niż przed wyjazdem do Niemiec. 

– Na jednym z forów przeczytałem, że przypominasz Łukasika z sezonu 2012-13, kiedy z Legią zdobywałeś pierwsze mistrzostwo Polski. Podobno Jan Urban nie mówił do ciebie inaczej niż Schweinsteiger?
– To był przełomowy czas w mojej karierze. Zadebiutowałem kilka miesięcy wcześniej u trenera Macieja Skorży, ale to trener Urban dał mi prawdziwą szansę. Zacząłem wtedy sezon od początku, pechowo odpadliśmy w Lidze Europy z Rosenborgiem Trondheim. Bardzo mocno to przeżyłem; nowe uczucia, doświadczyłem poważnej piłki na własnej skórze. Za to dobrze zaczęliśmy w Ekstraklasie. Legia czekała wtedy na mistrzostwo Polski od kilku lat, była po sezonie, w którym tytuł został przegrany na ostatniej prostej, a my te rozgrywki zdominowaliśmy, zdobywając dublet. To wołanie: Schweinsteiger, z którego wszyscy w drużynie się śmiali, dodawało mi pewności siebie, że taka postać w ten sposób się do mnie zwraca. Jan Urban miał rękę do młodych zawodników, był dla nas bożyszczem, bo wszystko sam pokazywał na treningach, demonstrując ogromne umiejętności piłkarskie. Zawsze dawał konkretne wskazówki. Wszystkie zajęcia odbywały się z piłką przy nodze, co dla młodego piłkarza jest szczególnie ważne. To ogromne szczęście, że wtedy na niego trafiłem. Podobnie jak na jego asystenta Kibu Vicunę, który dawał inne, fajne spojrzenie na futbol od tego, do którego byłem przyzwyczajony w Polsce. I oczywiście świetnie wspominam trenera Jacka Magierę, trzymającego nas, młodych, w ryzach.

– Patrzę na kadrę Legii we wspominanym sezonie: Tomasz Jodłowiec, Ivica Vrdoljak, Helio Pinto, Dominik Furman, Michał Kopczyński, no i Łukasik. Miałeś ogromną konkurencję.
– Dostałem od trenera kredyt zaufania i nie zawiodłem. Tamta Legia grała bardzo dobrze i efektownie, czym byłem bardzo mocno zbudowany. Reszta przyszła sama.

– Po mistrzowskim sezonie mogłeś zmienić ligę na mocniejszą za poważne pieniądze.
– Było duże zainteresowanie zarówno z zachodnich lig, jak i z Rosji. Szybko zaczęliśmy przygotowania przed meczami o Champions League, miałem kontuzję i zostałem źle zdiagnozowany. Przez miesiąc miałem leczony mięsień czworogłowy, który był uszkodzony, lecz kiedy nic nie pomagało, poprosiłem o powtórzenie badań i okazało się, że dodatkowo miałem pękniętą łąkotkę. Konieczny był zabieg i w efekcie straciłem całą rundę. Kiedy wróciłem, nie było już trenera Urbana, pojawił się Henning Berg. Miał swój pomysł, oparty na skandynawskim stylu, z wysokimi piłkarzami w środku pola – w tym przypadku Tomkiem Jodłowcem i Ivicą Vrdoljakiem. Po dojściu do zdrowia zagrałem raz w pierwszym składzie, potem kilka razy wszedłem z ławki. Podjąłem decyzję, żeby zmienić barwy, bo nie chciałem tracić czasu. Tylko grając, mogłem wrócić do dyspozycji sprzed kontuzji.

– Z innym bohaterem mistrzowskiego sezonu 2012-13, Jakubem Koseckim, byłeś na wypożyczeniu w Sandhausen. Trzy lata wcześniej on był łączony w mediach z Atletico Madryt, a już bardziej poważnie z klubami Bundesligi i Serie A, zaś ty z Anderlechtem Bruksela. Wtedy nikomu nie przyszedłby do głowy scenariusz, że po tak krótkim czasie będziecie grać w 2. Bundeslidze.
– Wiem, ile można stracić w karierze w pół roku i ile można osiągnąć. Może nasze wybory, wtedy po sezonie mistrzowskim, też nie były najbardziej trafne. 

– W lepszych klubach czy ligach widziano też innych z ówczesnej legijnej młodzieży: Michała Żyrę, Dominika Furmana, Rafała Wolskiego…
– Każdy z nas jest innym przypadkiem, każdy w ważnym momencie kariery wyhamował przez kontuzję. Urlop spędziłem u Michała Żyry, który w Anglii zaczął świetnie, strzelał dużo goli, aż do brutalnego faulu i ciężkiej kontuzji, po której się właśnie odbudowuje. Jestem przekonany, że wróci jeszcze silniejszy. Każdy z nas ma wciąż szanse na granie w dobrych klubach za granicą.

– Jak spędziliście sylwestra?
– W Leeds z Mateuszem Klichem, Arturem Sobiechem i naszymi partnerkami. Mateusz 1 stycznia miał już mecz. Z Michałem kilka dni wcześniej byliśmy na spotkaniu Manchesteru United z Southampton. Dwa różne światy: w Leeds świetna atmosfera na trybunach, a na Old Trafford trochę jak w muzeum. Wydawało mi się, że większość stanowią turyści zainteresowani bardziej robieniem zdjęć niż tym, co dzieje się na boisku.

– Chciałbyś kontynuować karierę za granicą? Z końcem sezonu wygasa twoja umowa w Gdańsku.
– Koncentruję się na tym, co jest tu i teraz. Najważniejsza jest dla mnie regularna gra. Jeszcze nie podjąłem decyzji co do przyszłości. 


[fot. Grzegorz Radtke / 400mm.pl]


 

WYWIAD ZOSTAŁ PRZEPROWADZONY 3 STYCZNIA 2018 ROKU. CAŁOŚĆ UKAZAŁA SIĘ 
W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (2/2018)



 

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024