90 minut z Arvydasem Novikovasem
„Oby połamali ci nogi”, „Zginiesz na Mazowieckiej” – takie wiadomości otrzymywał po transferze z Jagiellonii Białystok do Legii Warszawa. Reprezentant Litwy odnosi się do łatki imprezowicza, opowiada o zmianach w swoim życiu i chrzcie w drużynie wicemistrzów Polski.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Arvydas Novikovas jest najbardziej rozchwytywanym zawodnikiem Legii przez dziennikarzy w ostatnich tygodniach?
No tak, faktycznie, sporo jest zapytań o wywiady – odpowiada Novikovas. – W zasadzie, odkąd wróciliśmy z obozu, prawie codziennie ktoś odzywał się z prośbą o rozmowę i nie ukrywam, że trochę to było już męczące. Często te same pytania, odpowiadanie na to, jak cię pożegnali w Jagiellonii, jak przywitali w Warszawie, czy wiem, kto grał przede mną z numerem 18… Jednemu coś powiesz, drugi próbuje cię o to dopytać, ale już powiedziałeś wszystko, co miałeś do powiedzenia w tym temacie i znowu musisz tłumaczyć to samo, ale rozumiem, że tak to działa.
A ty jesteś zajęty szukaniem mieszkania…
Ostatnio zajmuje mi to trochę czasu, ale na szczęście wszystko zmierza ku końcowi. Nareszcie podjęliśmy decyzję z żoną i w tym tygodniu przeprowadzimy się do nowego domu. Chcę sprowadzić już rodzinę do Warszawy, a do hotelu nie miało to sensu. Żona jest na Litwie, za kilka miesięcy spodziewamy się drugiego dziecka. Lekarze mówią, że będzie syn.
Będziesz uczył go grać w piłkę?
Pewnie, że tak! Od razu będziemy wszystko szlifować, szczególnie lewą nogę.
Jeszcze zostaniesz trenerem.
To ciężki kawałek chleba. Masz do dyspozycji 25 zawodników, każdy chce grać, a nie wszyscy mogą. Musisz ich wszystkich jakoś pogodzić, przychodzą do ciebie z pretensjami – chyba jednak to nie dla mnie. Jeśli miałbym pracować z dziećmi, to też byłoby trudno, bo trzeba być bardzo cierpliwym…
Widziałeś jakie opinie w internecie pojawiły się po twoim transferze do Legii?
Jakie?
Że lubisz się bawić, masz charakter gwiazdora…
Przyzwyczaiłem się do tego. Zobacz, że piszą to ludzie, którzy mnie nie znają. Widzą mnie raz w tygodniu na boisku i to nie zawsze z perspektywy trybun. Ze zdecydowaną większością tych osób nawet w życiu pół zdania nie zamieniłem. OK, Białystok nie jest dużym miastem, każdy cię kojarzy, tym bardziej, kiedy grasz w Jadze. Ale kojarzenie i rozpoznawanie kogoś na ulicy nie jest tym samym, co poznanie człowieka w normalnej relacji. To, że przeczytasz ze mną kilka wywiadów i obejrzysz kilkadziesiąt meczów nie powoduje, że się znamy.
Nie denerwuje cię to, że ludzie traktują cię jako piłkarza, który lubi imprezować?
Jestem już na to odporny. Nawet jak wszystko zrobisz dobrze, będziesz grzeczny, miło odpowiesz na pytania, to i tak hejterzy znajdą jeden procent, do którego się przyczepią. Kiedy poznają cię osobiście, zmieniają zdanie. Jeśli chodzi o łatkę imprezowicza, to już się do tego przyzwyczaiłem. Jeden powiedział coś drugiemu, ten coś dodał, przekazał trzeciemu i tak to się kręciło.
Często wychodziłeś w Białymstoku na imprezy?
Wychodziłem, tylko kiedy była do tego okazja. Jest czas na imprezę i jest czas na pracę. Przez 2,5 roku na Podlasiu ani razu nie zdarzyła się sytuacja, że szedłem z kolegami na dyskotekę w tygodniu poprzedzającym mecz. Oczywiście wychodziliśmy całym zespołem, ale tylko po ważnych wygranych spotkaniach albo kiedy było wkupne. W Białymstoku ludzie traktowali mnie czasami jak gwiazdę, jako ważnego zawodnika Jagiellonii. Kiedy początkujący dziennikarz chciał się wybić w internecie, to mówił i pisał o mnie, później zdobywał dziesięciu followersów na Twitterze i był zadowolony, a tak naprawdę to co napisał było bezwartościowe..
Z Ivanem Runje i Guilherme zostaliście nazwani grupą bankietową.
Dla nas to było po prostu śmieszne, bo nie miało wiele wspólnego z rzeczywistością. Żartowaliśmy z tego, tak samo jak ze Snickersów (Novikovas otrzymał od kibiców Jagiellonii pudełko Snickersów, ponieważ ich zdaniem za bardzo gwiazdorzył – przyp. red.). Jeśli ktoś chciał mnie wkurzyć, to nie wyszło, bo mam do siebie dystans. Strzeliłem gola i zjadłem batona, a resztę oddałem kolegom w szatni. Starczyło dla wszystkich. Śmiesznie było. Lubię słodycze, ale jestem takim człowiekiem, który się dzieli. Co do tzw. „grupy bankietowej”, czyli po prostu moich kolegów, to cały czas utrzymujemy kontakt, choć w Warszawie jeszcze u mnie nie byli. W Białymstoku wszyscy się znają lub przynajmniej kojarzą, więc kiedy pójdziesz do klubu to musisz liczyć się z tym, że o tobie napiszą, a często wyolbrzymiają i piszą, że byłeś pijany.
Ciebie w Białymstoku ludzie lubili?
Jedni tak, a drudzy nie. Teraz domyślam się, że ta druga grupa jest zdecydowanie większa, a w tej pierwszej zostały już pojedyncze i najodważniejsze osoby. Cały czas dostaję wiadomości, żeby mi połamali nogi, żebym nie podnosił się z ławki, a kiedy już wejdę na boisko, to żebym strzelał w trybuny – takie głupoty. Ale pojawiły się także wiadomości z wyrazami wsparcia i zrozumienia od kibiców.
Ile złych wiadomości odebrałeś?
Nie wiem, ale skrzynka szybko się zapełniała. Dostawałem SMS, pisali do mnie na Facebooku, i Instagramie – wszędzie, gdzie się dało. Na szczęście pisali tylko o mnie. Żadnych gróźb pod adresem mojej rodziny nie było, więc sprawy nigdzie nie zgłaszałem.
W dodatku ktoś utworzył twoje fejkowe konto na Twitterze tuż po transferze do Legii.
Widziałem, ale odpuściłem temat. Niektórzy się na to nabrali i uwierzyli, że to niby ja napisałem i dalej ze mną jechali w komentarzach, ale to bzdury, nie ma się co przejmować. Każdy, kto mnie zna, wiedział, że to nie w moim stylu.
Widziałeś mapkę Warszawy stworzoną specjalnie dla ciebie?
Tak, widziałem zakaz wejścia na ulicę Mazowiecką. Przyznam się szczerze, że dopiero, kiedy kilka kolejnych osób zapytało mnie, czy wiem, co tam się znajduje, sprawdziłem, czym w ogóle jest ta cała Mazowiecka. Widziałem komentarze typu „zginiesz na Mazowieckiej”, „Mazowiecka cię wciągnie” itp. Uspokoję wszystkich, nie byłem tam.
Zamknijmy temat imprez i pogadajmy o piłce. Kiedy rozmawialiśmy pół roku temu mówiłeś, że masz w domu półkę przeznaczoną na nagrody, ale stoi pusta. Teraz sytuacja się zmieniła, bo już masz dwie statuetki za osiągnięcia indywidualne.
Oba trofea stoją w domu rodzinnym na Litwie. Z jednej strony półki jest nagroda od „Piłki Nożnej” za Obcokrajowca Roku, a z drugiej – statuetka dla Piłkarza Roku na Litwie. Mam jeszcze sporo miejsca pomiędzy nimi i trzeba to zacząć wypełniać. W grudniu skończę 29 lat, a drużynowo mogę pochwalić się tylko jednym trofeum wywalczonym w Szkocji, ale umówmy się, mój wkład w Puchar Szkocji dla Heart of Midlothian był niewielki, bo zagrałem tylko przez 45 minut. Teraz chcę wypełniać to miejsce na półce trofeami wywalczonymi z Legią.
Mówiło się, że wybrałeś nowy klub tylko ze względu na pieniądze.
Każdy zawodnik na to patrzy. Wszyscy wiedzą, że Legia to największy klub w Polsce, ale nie każdy o tym głośno powie. Mogłem pójść do Turcji, gdzie proponowano mi jeszcze większą pensję. Miałem ofertę z Ankaragucu i jeszcze z dwóch innych drużyn. Zimą chciały mnie zespoły z Rosji, ale wtedy nie było zgody władz Jagiellonii. Wybrałem Legię, ponieważ chcę się rozwijać i wiem, że w tym zespole mogę postawić kolejny krok.
Rzeczywistość warszawska jest trochę inna niż białostocka?
W Jagiellonii niczego mi nie brakowało, przeżyłem tam piękne 2,5 roku, mam mnóstwo przyjaciół i wspaniałych wspomnień, których nikt mi nie zabierze. Białystok jest o wiele mniejszym miastem niż Warszawa, ale z tym nie mam problemów, ponieważ wychowywałem się w Wilnie, które wielkościowo jest podobne do stolicy Polski. Jeśli chodzi o kluby, to oba są na dobrym poziomie, ale Legia jest wyżej.
Wkomponowałeś się już w zespół?
Jeśli chodzi o kolegów, to nie mogę nic nikomu zarzucić. Czuję się już częścią zespołu, nie mam z nikim problemów. Najczęściej przebywam z Walerianem Gwilią, z którym rozmawiamy po rosyjsku, więc jest łatwiej, ale sam wiesz, że nie mam problemów, aby dogadać się po polsku czy angielsku. Jeśli chodzi o boisko to z każdym dniem coraz lepiej rozumiem, czego trener ode mnie wymaga i jak mam się zachowywać na murawie.
Jak wyglądał twój chrzest?
Musiałem tańczyć przed całą drużyną na obozie w Austrii…
Przecież lubisz tańczyć!
Chłopaki to samo powiedzieli, dlatego wymyślili mi takie zadanie. Ale to było bardzo stresujące. Patrzy na ciebie 30 facetów, a ty musisz z siebie robić wariata. W dodatku jeszcze Jędza wrzucił bardzo słabą piosenkę i trzeba było sobie radzić. Miałem chyba z 200 pulsu.
Planujesz zostać w Polsce po zakończeniu kariery?
Jak ktoś mi da teraz kontrakt na dziesięć lat, to nawet nie będę się zastanawiał i od razu podpiszę. A tak serio, to nie myślę w ogóle o tak odległej przyszłości.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W AKTUALNYM (30/2019) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”