Przejdź do treści
7 pytań do Franciszka Smudy. „Od dawna praca nie sprawiała mi takiej przyjemności”

Polska Ekstraklasa

7 pytań do Franciszka Smudy. „Od dawna praca nie sprawiała mi takiej przyjemności”

–  Od dawna praca nie sprawiała mi tak dużej przyjemności jak w Łęcznej, a Lubelszczyzna to świetny region dla piłki, naprawdę zasługuje na ekstraklasę. Dlatego tak bardzo zależy mi na utrzymaniu Górnika w lidze – powiedział w rozmowie z „Piłką Nożną” Franciszek Smuda. Jego Górnik Łączna powalczy w piątkowy wieczór o utrzymanie w ekstraklasie.



ROZMAWIAŁ ADAM GODLEWSKI

– Jak pańskie zdrowie?
– Dziękuję, czuję się bardzo dobrze. Nic mi nie dolega, jestem pełen werwy. Czuję się młodo, energię czerpię z kontaktu z młodymi ludźmi, których trenuję, a w Łęcznej spotkałem grupę, z którą pracuje się wyjątkowo przyjemnie. To płynnie przełożyło się na styl przyjemny dla oka, który kibice na Lubelszczyźnie lubią i doceniają – mówi „PN” Franciszek Smuda (na zdjęciu), trener Górnika Łęczna. – Wiem, że aby walcząc o utrzymanie nacisk kłaść na styl, trzeba być trochę… szalonym. Sądzę, że właśnie taki jestem. Tyle że jest to szaleństwo kontrolowane. Po prostu mam bogatą wyobraźnię, większą niż się komukolwiek wydaje. I ta fantazja procentuje, bo jako zespół nie kopiemy się przecież po czołach.

– Co było kluczem do metamorfozy w stylu drużyny?
– Wszyscy zawodnicy wyglądają bardzo dobrze pod względem fizycznym. I proszę sobie wyobrazić, że przygotowania już tradycyjnie przeprowadziłem na nos. Nie będę fałszywie skromny, po prostu mam niezbędną intuicję, bez której w tym zawodzie ani rusz. Kiedyś zresztą słynny trener powiedział mi: – Jeśli nie masz tej iskry bożej, to nawet jeśli przepiszesz najmądrzejszą książkę, i wszystko zrobisz zgodnie z zawartymi w niej zaleceniami, to i tak niewiele z tego będzie. Każdy zespół można rozruszać, pytanie tylko w jakim czasie. W Łęcznej czasu nie miałem wcale, więc nos przydał się najbardziej.


– Znalezienie nowych pozycji kilku piłkarzom było nieodzowne do jakościowej przemiany?
– Jeśli mam być szczery, to już w Lechu korciło mnie, żeby przestawić Przemka Pitrego na środek obrony. Tyle że wtedy głowę miał jeszcze w innym miejscu, to znaczy był zaprogramowany – jak każdy napastnik – na strzelanie goli. Nawet jeśli nie za bardzo mu to wychodziło. Kiedy spotkaliśmy się w Łęcznej, już nietrudno było mi go nakręcić. Powiedziałem krótko: kolego, albo cię przestawimy, albo za chwilę będziesz hulał nadal w ataku, ale już wyłącznie w LKS Pszczyna. Ma swój wiek, większy rozsądek niż w poznańskich czasach, więc słusznie wykalkulował, że dzięki przekwalifikowaniu przedłuży sobie profesjonalną karierę. A ma wszelkie parametry na dobrego stopera: dobrze gra głową, świetna technika, a powolny też przecież nie jest. Dlatego już po kilku treningach wiadomo było, że da sobie radę.

– To kolejne udane wycofanie atakującego do obrony w pana wykonaniu. Który z tych manewrów ocenia pan jako najbardziej udany?
– Raczej się w tym względzie nie myliłem, ale najlepszy odbiór z wszystkich byłych napastników miał Łukasz Mierzejewski, który w tym elemencie był wprost… fenomenalny. Wielka zatem szkoda, że poważny uraz wyeliminował go wiosną z gry.
Pawła Sasina przesunął pan w przeciwnym kierunku – z defensywy do środka pola. Co o tym zdecydowało?
Kiedy tylko z bliska przyjrzeliśmy się Pawłowi ze Zdzichem Kapką, od razu powiedzieliśmy sobie, że trzymanie Sasina na prawej obronie to… robienie krzywdy. Jemu i drużynie. Ma zdrowie, jest wyjątkowo dobrze rozbiegany, dużo widzi, potrafi wykorzystać doświadczenie. I zupełnie odmiennie patrzy na rozegranie od Szymona Drewniaka i Josimara Atoche. Każdy z nich to zupełnie inny piłkarski świat, ale zestawieni razem tworzą w środku pola taki kosmos, że cały zespół hula przy nich, jakby był na dopalaczach.

– Szykuje pan sobie ewentualnie miękkie lądowanie w Kielcach, u starego kumpla Dietera Burdenskiego? To pan polecił do Korony Marcina Broniszewskiego jako asystenta?
– E tam, to takie samo bajdurzenie jak to, że propozycję z Łęcznej miałem już półtora roku temu. Burdenski jest moim kolegą – jakim, to już inna sprawa – i niech tak pozostanie. Z perspektywy właściciela klubu musi patrzeć na to, jak zainwestowane pieniądze będą pracować, a nie wiem, czy będzie umiał zachować dystans i cierpliwość. I nie zmierzam tego sprawdzać, zawsze przecież lepiej mieć kolegę, niż nie mieć. OK, wiem, że Marcin Broniszewski dostał ofertę z Kielc, ale – z tego, co wiem – nie przyjmie tej propozycji. A wie pan z jakiego powodu? Bo od nowego sezonu znów będzie pracował ze mną! Chciałbym pozostawić w lidze wychowanka, a Marcin myśli o piłce dokładnie tak samo jak ja. Można się z tego śmiać, ale po Aleksie Fergusonie nie było ciągłości pracy w Manchesterze i do dziś – mimo wywalczenia pucharu Ligi Europy – do stylu wypracowanego przez Szkota Czerwonym Diabłom dużo brakuje.

– To prawda, że ma pan oferty z innych klubów?
– W ogóle na ten temat nie rozmawiam. Od dawna praca nie sprawiała mi tak dużej przyjemności jak w Łęcznej, a Lubelszczyzna to świetny region dla piłki, naprawdę zasługuje na ekstraklasę. Dlatego tak bardzo zależy mi na utrzymaniu Górnika w lidze. Gdyby to się udało, a czujność i pokorę trzeba zachować do ostatniej minuty sezonu, to w przyszłym roku celem byłaby już walka o górną ósemkę. Oczywiście po trzech, czterech jakościowych transferach, ale podstawa już jest, i to bardzo solidna. Wiem, jestem ostrożny, ale jeśli taki sędziowski – proszę to wyraźnie napisać – nieuk jak Bartosz Frankowski najpierw daje Wiśle Płock karnego z kapelusza w meczu z nami, a potem w nagrodę dostaje mecz Jagiellonii z Legią, który może zadecydować o mistrzostwie, to ja pytam: o co chodzi? Bo takie błędy wypaczają sens rozgrywek…


WYWIAD ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY Z OSTATNIM (22/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024