30 lat temu Polak uczestniczył w finale mundialu
8 lipca 1990 roku Polak wystąpił w wielkim finale mistrzostw świata we Włoszech. Jednym z sędziów liniowych meczu RFN – Argentyna, który został rozegrany na Stadio Olimpico w Rzymie, był Michał Listkiewicz.
ZBIGNIEW MROZIŃSKI
Czuje pan niedosyt, że w aż ośmiu spotkaniach na tym mundialu pełnił pan funkcję sędziego liniowego, ale ani razu arbitra głównego?Zacznijmy od tego, że wtedy nie było jeszcze podziału na arbitrów głównych oraz liniowych, jak wtedy nazywano sędziów asystentów – opowiada Listkiewicz (na zdjęciu z wąsami). – Na początku byłem zdziwiony, że wyznaczano mnie tylko jako liniowego, tym bardziej że w fazie grupowej pełniłem tę funkcję aż czterokrotnie. Zacząłem już od meczu otwarcia, który jako główny sędziował Michel Vautrot. Broniącą tytułu mistrzowskiego Argentyna przegrała w nim 0:1 z Kamerunem, który kończył w dziewięciu, bo niezwykle spokojny Francuz nie patyczkował się i mimo odświętnej atmosfery pokazał dwie czerwone kartki piłkarzom z Afryki. Vautrot bardzo poważnie podszedł do nowelizacji przepisów, jakie wprowadzono przed tym turniejem.
A pan z Francuzem współpracował także prawie miesiąc później w półfinale Włochy – Argentyna.
Z sędziowskiego punktu widzenia było to dla mnie najtrudniejsze zadanie. Gospodarze Włosi przegrali z Argentyną po rzutach karnych. Jednak ja w dogrywce instynktownie pokazałem chorągiewką spalonego, gdy na czystą pozycję wychodził włoski napastnik Toto Schillaci. Gdyby strzelił wtedy gola, może wcale nie byłoby karnych i Włosi awansowaliby do finału, więc sytuacja była dogłębnie przez nich analizowana. Gdy potem Vautrot spytał mnie czy jestem pewien, że był spalony, odpowiedziałem – nie. Na to Francuz powiedział, że jeśli się pomyliłem, to oni nas tutaj zabiją, a przypomnę, że mecz rozgrywano w gorącym Neapolu. Ale pół godziny po meczu przyszedł do naszej szatni ówczesny sekretarz generalny FIFA – Sepp Blatter wraz z innymi działaczami i pogratulowali mi decyzji. Po sprawdzeniu zapisów telewizyjnych okazało się, że był pięciocentymetrowy spalony. Z tym meczem wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia.
Jaka?
Vautrot tak był zaaferowany tym, co się dzieje na boisku, że jedną połowę dogrywki przedłużył o siedem minut. Wtedy nie było możliwości komunikowania się sędziów za pomocą różnych elektronicznych urządzeń, więc dopiero drugi liniowy, Duńczyk Peter Mikkelsen, w czasie przerwy w grze podszedł do Francuza i na ucho powiedział mu jaka jest sytuacja. Dobrze, że w trakcie tych dodatkowych minut nie wydarzyło się nic istotnego, bo mogła być afera.
Za to gorąco było po meczu finałowym, bo Argentyńczycy nie mogli darować meksykańskiemu sędziemu Edgardo Codesalowi podyktowania w 85 minucie przeciwko nim rzutu karnego, który wykorzystał Andreas Brehme i Niemcy, wygrywając 1:0, zostali mistrzami świata.
Po finale przebywaliśmy w szatni otoczonej przez Argentyńczyków, którzy walili w drzwi, przeklinali i krzyczeli po hiszpańsku, mówili coś o mafii, która się zemści.
A ten karny wtedy był?
Zawsze odpowiadam, że ja wtedy byłem na drugiej połowie boiska.
Czy to prawda, że na tak dużą liczbę meczów, które pan sędziował na linii miało wpływ to, że krótko przed mundialem pomógł pan załatwić sędziom audiencję u polskiego papieża Jana Pawła II?
Tego już nie sprawdzimy, ale prawdą jest, że poproszono mnie, abym pomógł zorganizować spotkanie sędziom wytypowanym na ten turniej z Ojcem Świętym. Uruchomiłem wiele kanałów w Polsce, aby do tego doprowadzić, współpracowałem z księżmi będącymi blisko ze środowiskiem piłkarskim: Mariuszem Zapolskim, Mirosławem Mikulskim i Stanisławem Śmigasiewiczem. Pięć dni przed turniejem udało się doprowadzić do spotkania w Watykanie. Przez 30 minut stałem obok Jana Pawła II i przedstawiałem mu po kolei wszystkich sędziów. Miałem okazję przekonać się z bliska, że Ojciec Święty włada kilkunastoma językami, bo do każdego mówił w jego języku. Potem Janowi Pawłowi II wręczyliśmy kryształowy gwizdek wykonany w hucie szkła w Stroniu Śląskim, ale papież powiedział: co to za gwizdek, który nie gwiżdże? Szybko daliśmy mu więc normalny gwizdek, bo wtedy sędziowie nosili je przy sobie i Ojciec Święty gwizdnął tak, że aż zadrżały watykańskie żyrandole.
Sędziował pan od 8 czerwca do 8 lipca 1990 roku, trudno było wytrzymać takie intensywne tempo?
Człowiek młody był, wszystko działo się spontanicznie. Tyle że to było jednak na poziomie amatorskim. Organizowano nam wprawdzie wspólne treningi, ale polegały one na tym, że biegaliśmy trzy okrążenia wokół boiska, a potem graliśmy w piłkę. W czasie turnieju panowały upały, więc trzeba było uważać, żeby się nie przeforsować, o czym przekonał mnie niemiecki sędzia Aron Schmidhuber. Przed meczem 1/8 finału Jugosławia – Hiszpania w Weronie, gdy chciałem się porozciągać, powiedział, że jeśli chcę dotrwać do końca meczu, lepiej żebym tego nie robił.
Jak wam płacono?
Była stała kwota za każdy dzień pobytu oraz premie za udział w meczu. Dla mnie były to duże pieniądze, po powrocie do kraju kupiłem sobie samochód. Ale nie brakowało też złośliwych komentarzy, że sędziowałem tylko na linii. Wtedy odpowiadałem, że mogłem poprowadzić jakiś mecz jako główny i po fazie grupowej zostać odesłanym do kraju, a tak przeżyłem wspaniałe chwile, bo uczestniczyłem w każdej fazie turnieju, a jeśli Polak kiedyś wystąpi w jakiejś roli na boisku w czasie finału mistrzostw świata, to postawię dobrą kolację. No i czekam cały czas.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 28/2020)