200 meczów Zidane’a na ławce Realu Madryt
Pierwszy po przerwie spowodowanej pandemią mecz ligowy Realu Madryt był zarazem dwusetnym Zinedine’a Zidane’a w roli trenera tego zespołu.
LESZEK ORŁOWSKI
Przed Francuzem na liście szkoleniowców z największą liczbą spotkań na ławce Los Blancos jest już tylko dwóch ludzi. Jak przedstawia się bilans tych dwustu gier? Ile ich jeszcze będzie?
Coś trzeba wygrać
Ci dwaj fachowcy będący przez Zidanem to Miguel Munoz, którego doścignięcie wydaje się w dzisiejszych czasach mrzonką oraz Vicente del Bosque, będący na wyciągnięcie ręki (patrz ramka). Na zdrowy rozum mogłoby się wydawać, że osiągnąwszy to, co osiągnął, czyli 10 trofeów w dwustu meczach, Zizou może dyktować warunki szefowi klubu i nie obawiać się zwolnienia. Wcale jednak tak nie jest.
Jeszcze przed meczem z Eibar „Marca” bez ogródek napisała, że jeśli Zidane nie wygra ani mistrzostwa Hiszpanii, ani Ligi Mistrzów, to zostanie zdymisjonowany. Perez nie jest bowiem w pełni zadowolony z pracy Francuza w jego drugiej kadencji. Istotnie, liczby pokazują, że jest ona mniej udana niż pierwsza. O ile wtedy zespół pod jego wodzą wygrywał 70 procent meczów, o tyle obecnie jest to zaledwie 57 procent. A tak w ogóle to najlepszy pod tym względem był jego pierwszy sezon, czyli ten, w którego środku przejął zespół, 2015-16. Wtedy z 27 meczów wygrał 21, czyli miał 78 procent wiktorii! Najgorzej zaś było po drugim powrocie, czyli wiosną 2019 roku. 5 zwycięstw w 11 meczach to było zaledwie 45%.
Piłkarzom nie zawsze chce się też starać. Jubileuszowy mecz z Eibar jest tego najlepszym dowodem. Po świetnej pierwszej połowie w drugiej zespół spoczął na laurach, nie stworzył sobie żadnej sytuacji, za to pozwolił rywalowi strzelić gola i zamiast 6:0 wygrał 3:1. Nie było to bynajmniej zaplanowane poluzowanie celem oszczędzania sił na mecz z Valencią. Dowodzi tego awantura, jaką zrobił swym zawodnikom Zizou w trakcie przerwy hydratacyjnej na kwadrans przed końcem meczu. Krzyczał na nich, pytał, czemu czekają biernie aż przeciwnik zdobędzie bramkę na 2:3 zamiast spróbować go dobić. Po wznowieniu gry nie widać jednak było zmiany w poziomie zaangażowania zawodników. Nie wzięli sobie do serca złości mistera. Ten więc ponowił atak po spotkaniu.
Nie był to zresztą pierwszy taki przypadek w tej kampanii. Z Levante prowadząc 3:0 Los Blancos zeszli na 3:2, a z Granadą było podobnie, tylko że w końcówce udało się trafić na 4:2. A jak było w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów z City? Po objęciu prowadzenia dobrze grający zespół oddał inicjatywę rywalowi, który strzelił dwa gole. Francuz był bezradny, jego miotanie się przy linii bocznej nie robiło wrażenia na zawodnikach. To wszystko mogłoby świadczyć, że Zidane stracił kontrolę nad zespołem, piłkarze robią co chcą, są jak konie, które nie czują wędzidła: kiedy im przyjdzie ochota, potrafią pięknie i równo galopować, ale kiedy ochoty zabraknie – przechodzą w trucht. Jak na przykład ocenić bilans czterech ostatnich meczów Realu przed pandemią? Wspaniałe zwycięstwo nad Barceloną zostało oto obudowane remisem z Celtą oraz porażkami z Levante i Betisem, więc w sumie na nic się nie zdało, Katalończycy spędzali kwarantannę jako liderzy.
Piękni nocą
Dziesięć trofeów zdobytych przez Zidane’a w tak krótkim czasie to liczba budząca szacunek. Ale jeśli przyjrzeć się pozycja po pozycji ich wykazowi (patrz ramka) to już tak pięknie to wszystko nie wygląda. Większość, aż sześć, to bowiem trofea poślednie, czyli superpuchary i klubowe mistrzostwa świata, których zdobyciem nikt się przesadnie nie ekscytuje. Trzy triumfy w Lidze Mistrzów to dokonanie wiekopomne, ale już tylko jedno zwycięstwo w Primera Division i regularne klęski w Copa del Rey budzą raczej zawstydzenie, a nawet zażenowanie. W tych ostatnich rozgrywkach Real trzy razy za kadencji ZZ kompromitował się na własnym boisku, przegrywając z Leganes, Celtą i Sociedad. Z upływem czasu w umyśle Pereza uczucie wdzięczności dla Zizou za to, że zgodził się posprzątać po Lopeteguim i Solarim zajmuje złość, że zespół, wciąż składający się z czołowych piłkarzy świata na swojej pozycji, nie maszeruje prostą ścieżką po kolejne zwycięstwa. Każdy nie do końca udany mecz budzi u prezydenta wspomnienia klęsk.
Zidane zbudował zespół piękny nocą, zdolny do wspaniałych wzlotów w decydujących momentach, starciach z gigantami futbolu, tuzami Primera Division, lecz zasypiający gruszki w popiele w zmaganiach z ligowymi przeciętniakami. Dlaczego w sezonie 2017-18 Real zajął dopiero trzecie miejsce na mecie? Bo przegrał z Gironą, Espanyolem, u siebie z Betisem (to prawdziwa czarna bestia Zizou, verdiblancos ogrywali jego Real już trzy razy, więcej niż ktokolwiek inny), zremisował wiele wygranych meczów. Kiedy w rozgrywkach 2016-17 zdobywał ten jedyny tytuł mistrza kraju za kadencji Zidane’a, uległ tylko Sevilli, Valencii i Barcelonie. A więc się da. A więc można tych piłkarzy zmobilizować do maksymalnego wysiłku w meczach ze średniakami i słabeuszami. Skoro tak, to czemu w obecnej kampanii Zizou znowu się to nie udaje? Czemu zespół, oprócz wyników przypomnianych wcześniej, przegrał na Majorce, zremisował u siebie z Valladolid?
Perez lubi szkoleniowców umiejących zaprowadzić dyscyplinę w szatni, panujących nad piłkarzami. Chciałby, żeby w lidze zawsze było tak, jak w sezonie 2011-12, kiedy ekipa Jose Mourinho zdobyła sto punktów. Niech triumfy w Europie opierają się na bezwzględnej dominacji nad krajowymi rywalami, niech Real nie ma litości dla słabszych od siebie! Taki Perez ma ideał, takie wyobrażenie, a rzeczywistość za drugiej kadencji Zidane’a do niej nie pasuje, głośno skrzeczy.
Efekt kija
Perez chciałby, aby wszystkie ligowe mecze zespołu Zidane’a wyglądały jak jego debiut w styczniu 2016 roku, w którym Real 5:0 rozbił Deportivo. Zawodnicy zasuwali aż miło; nie wiedząc, na co stać nowego szkoleniowca, pragnęli mu się przypodobać. Potem, gdy zobaczyli, że Zidane nie jest poganiaczem niewolników i preferuje metody koncyliacyjne, bywało z tym różnie. Francuz szybko zrozumiał, że stosując tylko marchewkę nie osiągnie celu. Stało się to konkretnie po porażce z Atletico Madryt 27 lutego 2016. Tego dnia zawodnicy Los Blancos przebiegli łącznie 11 kilometrów mniej od rywali, nie za bardzo im się chciało walczyć. Zidane był wściekły, w szatni walił pięścią w ścianę, używał pod adresem zawodników naprawdę ostrych słów, krzyczał na nich. Jednak na konferencji prasowej był spokojny, bronił podopiecznych, na siebie wziął odpowiedzialność i za wynik, i za styl.
Grę w drugiej połowie meczu z Eibar można porównać do tego, co stało się wtedy, w lutym 2016 roku. Zachowanie Zizou również. Ostry był tylko w szatni, bo przed kolejnym starciem, z Valencią, wypowiadał się już parlamentarnie. – Ważne, że jesteśmy świadomi swojej siły i umiemy ostro zacząć mecz, stłamsić rywala, który jednak też umie grać w piłkę i potem udaje mu się podnieść głowę. Oczywiście mimo zwycięstwa miałem prawo być niezadowolony z meczu z Eibar. Co stało się po nim w szatni, zostanie w szatni. Tu powiem jedynie, że bardzo mi się podobała pierwsza połowa w wykonaniu mojego zespołu – klarował z uśmiechem.
Wstrząs, jaki Zizou zgotował swoim zawodnikom po owym meczu z Atetico podziałał na nich jak ostroga na konia. Wygrali 12 spotkań ligowych z rzędu, w tym 7:1 z Celtą, 4:0 z Sevillą i Eibar, 5:1 z Getafe i mało nie zabrali tytułu Barcelonie. Tak więc kibice Realu, a i sam Florentino Perez, z niecierpliwością wyczekiwali czwartkowego meczu z Valencią, ciekawi, czy zobaczą zespół walczący – na miarę swoich fizycznych możliwości rzecz jasna – od pierwszej do ostatniej minuty, głodny kolejnych goli, jak Atletico dzień wcześniej w starciu z Osasuną, czy też znów ekipę zdolną do przejścia od biegania do chodzenia w minutę.
Od irytacji do euforii
Tak jak po wygranym spotkaniu z Eibar kibice Realu byli raczej poirytowani, tak mecz z Valencią wprawił ich, a także media, w euforię. A przecież w istocie niewiele się różnił od starcia z Baskami: tam zespół zaliczył świetną pierwszą połowę i fatalną drugą, a przeciwko Valencii było dokładnie na odwrót. Przed przerwą to Che, nie będący przecież w wysokiej formie, czego dowiódł ich poprzedni mecz z Levante, dominowali, mieli lepsze sytuacje: w dwóch Thibaut Courtois popisał się nieziemskimi paradami, w trzeciej piłka wpadła do siatki, ale VAR znalazł spalonego. Real dreptał. Za to w drugiej części przypominał maszynę do niszczenia rywali. Triumfalny powrót po kontuzji zaliczył Marco Asensio, który strzelił gola w 28 sekund po wejściu z ławki, a potem asystował przy cudownej bramce Karima Benzemy, słusznie porównywanej z najładniejszymi trafieniami Denisa Bergkampa.
Jak to więc jest: król ubrany tylko od pasa w górę – jak można opisać Real w meczu z Eibar – jest w istocie rzeczy nagi, a król ubrany od pasa w dół – jak przeciwko Valencii – w stroju kompletnym, a nawet wizytowym? O tym, czy szklanka w połowie jest pełna czy pusta decyduje to, do której jej części przylepił się kisielek?
Faktem jest, że pod względem liczby zwycięstw odniesionych w roli trenera Realu w swym meczu nr 201 Zinedine Zidane zrównał się z Vicente Del Bosque, który 133 wygranych zanotował w 246. próbach. Prawdą jest, że schodził do szatni po starciu z Che uśmiechnięty od ucha do ucha, z miną triumfatora, który znowu w odpowiednim momencie sięgnął po kij, zrugał swoich zawodników i ci się go przestraszyli. Dla niego też pierwsza, kiepska połowa, nie była żadnym problemem, najwyraźniej jego zdaniem zespół poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna. – Moi zawodnicy pokazali odpowiednie zaangażowanie. Jesteśmy tam, gdzie chcemy być – mówił.
Ostatecznym potwierdzeniem, że Real jest w wysokiej formie i nie ułatwi Barcelonie zdobycia tytułu mistrza Hiszpanii tracąc frajersko punkty, jak robił to do przerwy pandemicznej, miał być mecz z Realem Sociedad rozgrywany w późny, niedzielny wieczór.
Gorące lato
Perez to człowiek bardzo ambitny, jego jedynym celem jest osiągnięcie doskonałości i wygranie wszystkiego. Nikt nigdy nie ma u niego niewyczerpanego kredytu zaufania, co nie raz zostało udowodnione, zwłaszcza jeśli chodzi o trenerów. Jednak czytelnicy „Marki” są zdania, że doniesienia tej gazety o jakimś ultimatum dla Zizou są nieprawdziwe. W odnośnej ankiecie aż 75 procent odpowiedziało: „tak” na pytanie, czy Zidane pozostanie trenerem jeśli nie zdobędzie w tym sezonie żadnego trofeum.
Może i tak, ale trzeba pamiętać, że Zidane również może odejść samodzielnie. Nie istnieje dla niego pojęcie trzymania się posady za wszelką cenę, co udowodnił rezygnując ze stanowiska po zakończeniu sezonu 2017-18. Być może cały czas żałuje, że po kilku miesiącach dał się namówić na powrót, bo przecież prezydent nie zrealizował transferowych obietnic, nie kupił mu upragnionego Paula Pogby, musi lepić zwycięski zespół ze z grubsza tych samych zawodników, których już raz wycisnął niczym cytrynę. Ma poważne wątpliwości, czy zdołają oni raz jeszcze naciągnąć sokiem.
Jeśli najbliższe okno transferowe w Realu nie przebiegnie po myśli Zdiane’a, nikt się nie zdziwi jego dymisją.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (NR 25/2020)